Piotr Czerkawski

Wariacje Kunderowskie – żegnamy autora "Żartu"

Hotspot
/fwm/article/Wariacje+Kunderowskie+%E2%80%93+%C5%BCegnamy+autora+%22%C5%BBartu%22+FILMWEB-151467 Getty Images © Eamonn M. McCormack
Filmweb A. Gortych Spółka komandytowa
https://www.filmweb.pl/fwm/article/Duchy+Lovecrafta-131389
PERSONA

Duchy Lovecrafta

Podziel się

Literacki dorobek Samotnika z Providence, choć niełatwy w przekładzie na język filmu, wciąż stanowi przedmiot adaptacji.

Literacki dorobek Samotnika z Providence, choć niełatwy w przekładzie na język filmu, wciąż stanowi przedmiot adaptacji. Jednocześnie Lovecraftowska wizja (wszech)świata stanowi istotny element dzieł, które na pozór z twórczością autora "W górach szaleństwa" mają niewiele wspólnego. 

Howard Phillips Lovecraft urodził się 20 sierpnia 1890 roku w Providence, stolicy stanu Rhode Island, jako jedyne dziecko komiwojażera Winfielda Scotta Lovecrafta (jego przodkowie przybyli do Stanów Zjednoczonych z Anglii na początku XIX wieku) oraz Sary Susan Phillips (opiekunki domowego ogniska wywodzącej się z rodu siedemnastowiecznych kolonistów). Szaleństwo ojca, który dokonał żywota w szpitalu psychiatrycznym, oscylująca między miłością a nienawiścią relacja z matką (również mającą za sobą pobyt w zakładzie), konieczność przeprowadzki z rodowej posiadłości do skromnego mieszkania, załamanie nerwowe – to tylko niektóre z doświadczeń mających istotny wpływ na życie zdolnego, choć chorowitego odludka i mola książkowego (w wieku ośmiu lat zaczytującego się Poem), który wyrósł na mistrza polemik, zatwardziałego konserwatystę oraz przekonanego o wyższości białej cywilizacji rasistę i antysemitę (syn swoich czasów) łagodzącego jednak nieco poglądy za sprawą – trwającego dwa lata – małżeństwa z dziennikarką i modystką Sonią Haft Greene, z pochodzenia rosyjską Żydówką. 

Ów staroświecki, aseksualny, stroniący od używek dżentelmen egzystujący na granicy ubóstwa (piszący głównie dla przyjemności, dostrzegając w tym – źle rozumiany – przejaw arystokratyzmu) aż do śmierci nie doczekał się uznania poza kręgiem swoich wiernych korespondentów i rzeszą czytelników groszowych czasopism pokroju "Weird Tales". Ale literacka scheda pisarza (zmarłego 15 marca 1937 roku) nie dała o sobie zapomnieć – od lat stanowi źródło inspiracji dla niezliczonej rzeszy tekstów (pop)kultury: utworów prozatorskich, filmów, komiksów, muzycznych kompozycji, etc. 

Lovecraft żywił przekonanie, że trapiące człowieka poczucie metafizycznej samotności i zagubienia najpełniej może wyrazić literatura fantastyczna wzbogacona o pierwiastek grozy. Choć był ateistą, z jego opowiadań wyłania się przebogaty panteon bóstw, które nie przynależą jednak do sfery sacrum: w większości przypadków to przemierzające otchłanie kosmosu przedwieczne istoty (kolonizujące kolejne planety i często antagonizujące ze sobą) otaczane nimbem kultu przez niższe, generalnie mało rozgarnięte formy życia.

Gęste, równie natchnione, co paranoiczne, podszyte kosmiczną grozą pisarstwo Lovecrafta niewątpliwie nastręcza problemów potencjalnym adaptatorom.
Przemysław Pieniążek
Bohaterowie prozy Samotnika z Providence to ludzie wykształceni – wielu z nich zdaje sobie sprawę z potęgi wszechświata, ale i tak padają ofiarą mrocznych epifanii (wertując wiekowe zapiski, analizując przekazy ustne, wchodząc w kontakt z przedziwnymi artefaktami lub nadnaturalnymi bytami) niejednokrotnie doprowadzających ich do obłędu. Poszukując prawdy, Lovecraftowscy protagoniści ku własnemu przerażeniu odkrywają pęknięcia u samych podstaw zdroworozsądkowej rzeczywistości; niczym Tezeusz, podążając w głąb labiryntu, gdzie czai się Minotaur: agresywna, bluźniercza hybryda, personifikacja absolutnego zła, która u autora "Zgrozy w Dunwich" zawsze okazuje się potężniejsza od bohatera. 

Sny w przybytku X muzy

Gęste, równie natchnione, co paranoiczne, podszyte kosmiczną grozą pisarstwo Lovecrafta niewątpliwie nastręcza problemów potencjalnym adaptatorom: to, co autor potrafił uchwycić w potoku kwiecistych sformułowań, w niewielu przypadkach znalazło równie udany ekwiwalent w postaci filmowej narracji. Amerykanin nie miał dobrego zdania o możliwościach X muzy: odstręczały go horrory Universalu, choć ze sporym entuzjazmem wypowiadał się na temat "Upiora w operze" (1925). Do gustu przypadł mu także film "Berkeley Square" (1933) Franka Lloyda – wywiedziona ze sztuki Johna Balderstona opowieść o XX-wiecznym mężczyźnie, którego jaźń scala się z osobowością jego osiemnastowiecznego przodka (w obu rolach wystąpił Leslie Howard). Niektórzy badacze wskazują, że niniejsze dzieło zainspirowało Lovecrafta do napisania "Cienia spoza czasu" (1934-1935), ukazującego skutki połączenia jaźni profesora Peasleego z umysłem przedstawiciela Wielkiej Rasy. Z drugiej strony jednak temat filmu Lloyda szalenie bliski jest fabule – wydanej dopiero po śmierci autora! – powieści "Przypadek Charlesa Dextera Warda", którą Lovecraft ukończył w 1927. 

Historia tytułowego bohatera odkrywającego, że jest w prostej linii potomkiem parającego się czarną magią Josepha Curwena, zainspirowała powstanie meksykańskiego dreszczowca "La Marca del Muerto" (1960) Fernando Cortésa eksponującego wątek poszukiwania źródła wiecznej młodości z dodatkiem motywu wampirycznego w fabule. Po serii filmów wywiedzionych z prozy Edgara Allana Poego, Roger Corman zrealizował natomiast "Nawiedzony pałac" (1963): ukrytą pod tytułem wiersza wspomnianego wyżej mistrza historii niesamowitych całkiem udaną ekranizację jedynej powieści w dorobku Lovecrafta. Nastrojowa scenografia, podwójny występ Vincenta Price'a oraz psychodeliczna końcówka to nie jedyne atuty tego dreszczowca zrealizowanego pod szyldem American International Pictures. Temat "Przypadku" ciekawie podjął także Dan OBannon w horrorze "Wskrzeszony" (1991), osadzonej w czasach współczesnych, szkatułkowej opowieści, w której centrum znajduje się zniuansowany występ Chrisa Sarandona (Ward/Curwen). Sam reżyser jednak zdystansował się do swojego dzieła, bezlitośnie przemontowanego przez producentów (odpowiedzialnych między innymi za wprowadzenie narracji z offu snutej przez prywatnego detektywa Johna Marcha). 

Powróćmy jednak na chwilę do "Nawiedzonego pałacu", którego współautorem – w charakterze dyrektora artystycznego – był Daniel Haller. Ów jegomość w 1965 roku wyreżyserował film "Giń, stworze, giń!", ukrywający pod średnio atrakcyjnym tytułem całkiem niezłą adaptację "Koloru z innego wszechświata" (1927). Po tym gotyckim widowisku z mocno schorowanym Borisem Karloffem w roli Nahuma Witleya (prowadzącego zgubne w skutkach badania nad promieniotwórczym meteorytem) Haller zrealizował słynny "Horror w Dunwich" (1970), tym razem jednoznacznie wskazując na źródło literackiej inspiracji, jakim było klasyczne opowiadanie Lovecrafta z 1928 roku. Wyprodukowany przez Rogera Cormana dreszczowiec do dziś przekonuje sumiennie budowaną narracją oraz onirycznym klimatem (niektórzy doszukiwali się wpływów ze strony wcześniejszego o dwa lata "Dziecka Rosemary" Romana Polańskiego), zaś w pamięci pozostaje uroczo przerysowana kreacja Deana Stockwella w roli Wilbura Whateleya przywołującego z bezkresu potwornego Yog-Sothotha. 

"Horror w Dunwich"
Skoro napomknąłem już o "Kolorze z innego wszechświata", warto wspomnieć o kilku innych filmowych próbach odczytania tego utworu nawiązującego do biblijnych Ksiąg Hioba i Nahuma. "Samotna śmierć Jordyego Verrilla", jeden z segmentów "Koszmarnych opowieści" (1982) Georgea A. Romero, to co prawda adaptacja opowiadania "Weeds" (1976) Stephena Kinga, które jednakowoż trudno odczytywać inaczej niż przesiąkniętą czarnym humorem wariację na temat rzeczonego tekstu Lovecrafta. W nieco bardziej poważnej tonacji, choć w równie kampowej estetyce utrzymana była "Klątwa" (1987) Davida Keitha, garściami czerpiąca z utworu Samotnika z Providence, nie wskazując jednak na owo źródło. Producent tego amerykańsko-włoskiego horroru, Ovidio G. Assonitis, twierdził, że siłą sprawczą niniejszego b-klasowego koszmarku był kryzys, z jakim zmagali się amerykańscy farmerzy za czasów rządów Ronalda Reagana. Niemniej, obserwując spowodowane pojawieniem się świetlistego aerolitu zatrważające metamorfozy, jakie przechodzi familia Hayesów, ich plony oraz żywy inwentarz (ociekająca zgnilizną kapusta, robaczywe jabłka, oszalały drób i krowy trawione żywcem przez larwy – w końcu przy realizacji "Klątwy" palce maczał sam Lucio Fulci), trudno nie dostrzec pod tym festiwalem makabry oryginalnego, literackiego kośćca. 

Z nieco lepszym efektem utwór Lovecrafta zaadaptował Ivan Zuccon ("Colour from the Dark", 2008), który w swojej twórczości regularnie odwołuje się do przeróżnych wątków i tropów zaczerpniętych z prozy Amerykanina. Godnym uwagi tytułem z portfolio Włocha jest "Przeklęty dom" (2003), będący niezależną ekranizacją tytułowej historii z 1924 roku, którą reżyser w sprytny sposób połączył z dwoma innymi utworami bohatera tego artykułu: "Muzyką Ericha Zanna" (1921) oraz "Snami w Domu Wiedźmy" (1931). 

To ostatnie opowiadanie z właściwym sobie wdziękiem na mały ekran przeniósł Stuart Gordon (vide: drugi odcinek pierwszego sezonu "Mistrzów horroru", 2005), który wraz z Brianem Yuzną w znaczący sposób przyczynił się do spopularyzowania dorobku Lovecrafta na niwie X muzy. Pierwsza odsłona trylogii o perypetiach "Re-animatora" (1985-2003), czyli Herberta Westa – w brawurowej interpretacji Jeffreya Combsa – dość swobodnie igra sobie z wyjściowym materiałem datowanym na rok 1921, choć nie sposób odmówić jej specyficznego wdzięku, będącego efektem udanego połączenia (z)grozy i czarnej komedii. Sukces filmu otworzył drogę nie tylko mniej udanym sequelom, ale i zdecydowanie bardziej minorowemu "Z otchłani" (1986) lub, jak kto woli, "Z zaświatów". W tym przypadku kilkustronicowe opowiadanie Lovecrafta opublikowane w 1934 na łamach "The Fantasy Fan" posłużyło za punkt wyjścia historii o niebezpiecznym eksperymencie mającym na celu poszerzenie spektrum mentalnej percepcji, która w ujęciu Gordona błyskawicznie przekształciła się w rozerotyzowany (w klimatach S/M) horror SF z groteskowo-soczystymi transformacjami i przerośniętą szyszynką w roli głównej. 

Z kolei w "Potworze na zamku" (1995), krwistej opowieści o zdeformowanym Giorgiu (Jonathan Fuller) – wykastrowanym oraz przykutym przez matkę do ściany zamkowego lochu – oraz o jego konfrontacji z familią Johna Reillye'go (Jeffrey Combs) trudno dostrzec literacki pierwowzór, jakim był napisany w pierwszej osobie przejmujący "Wyrzutek" (1921). Osławiona scena, w której potworny rezydent odgryza sutek ciemnoskórej prostytutce, to tylko jedno z fabularnych rozwiązań drastycznie zmieniających wydźwięk tej historii. 

"Potwór na zamku"
Gdybyście mieli obejrzeć tylko jedną adaptację prozy Samotnika z Providence, upewnijcie się, że będzie nią kameralny majstersztyk "Zew Cthulhu".
Przemysław Pieniążek
Zdecydowanie bliższym twórczości Lovecrafta był Gordonowski "Dagon" (2001), który z krótkiego opowiadania z 1917 pożyczył w zasadzie tylko tytuł oraz postać filistyńskiego bóstwa (choć o mocno zmodyfikowanym wyglądzie). Wszak klimatyczna, choć niepozbawiona brutalności historia o feralnym spotkaniu rozbitków z mieszkańcami rybackiej osady Imboca to zupełnie przyzwoita wariacja na temat "Widma nad Innsmouth" (1931). Nastrojowy pejzaż Galicii (wspólnoty autonomicznej Hiszpanii), ostatnia rola Francisco Rabala, sugestywna charakteryzacja autochtonów plus niezgorsze efekty specjalne to dodatkowe powody, dla których warto pokusić się o seans tego przerażacza. 

Przywoływany już Brian Yuzna, obok kontynuowania filmowych perypetii Herberta Westa, w 1993 roku – wraz z reżyserami Christophe'em Gansem oraz Shusukem Kaneko – stworzył nowelowy "Necronomicon". W tym b-klasowym, mocno nierównym horrorze (poszczególne epizody są w nim wyimkami z tytułowego grymuaru, którego bluźnierczą treść zgłębia sam autor "W górach szaleństwa" obdarzony aparycją Jeffreya Combsa) zdecydowanie najlepiej prezentuje się nowelka Kaneko będąca stosunkowo wierną adaptacją opublikowanego po raz pierwszy w 1928 opowiadania "Zimno"; swoistej wariacji na temat "Prawdziwego opisu wypadku z panem Waldemarem" (1845) Poego

"Cool Air", jak w oryginale brzmi tytuł utworu Lovecrafta, świetnie sprawdziło się jako kanwa jednego z odcinków prowadzonej przez Roda Serlinga "Night Gallery" (1969), w której dorobek amerykańskiego pisarza przywoływany był kilkukrotnie. Wśród średniometrażowych odczytań prozy autora "Modelu Pickmana" (1926) na uwagę z pewnością zasługuje niezależne, z szacunkiem podchodzące do oryginału (choć zmieniające tryb narracji) "Cool Air" (1999) w reżyserii Bryana Moore'a – który dodatkowo napisał scenariusz i zagrał Randolpha Cartera, interlokutora tajemniczego doktora Muñoza (Jack Donner). Jednak prawdziwą wisienką na torcie jest "Zew Cthulhu" (2005) Andrew Lemana; 47-minutowa, niema produkcja odwołująca się do poetyki niemieckiego ekspresjonizmu filmowego, posiadająca sugestywną ilustrację muzyczną, doskonale przygotowaną scenografię oraz kapitalnie wykorzystaną animację poklatkową niezbędną do ożywienia tytułowego Wiecznego Przedwiecznego. Gdybyście mieli obejrzeć tylko jedną adaptację prozy Samotnika z Providence upewnijcie się, że będzie nią ten kameralny majstersztyk. 

Zew Lovecrafta

Jednym z najstarszych lęków jest ten przed nieznanym. Lęk, który doskonale potrafił uchwycić w swoich utworach ów życiowy outsider – lęk wybrzmiewający z pełną mocą w "Obcym – 8. pasażerze Nostromo" (1979) Ridleya Scotta. Tytułowy statek zdradzający powinowactwo z nawiedzonym gotyckim zamczyskiem, fantasmagoryczna architektura zagadkowego obiektu odnalezionego przez feralną załogę, w końcu – ksenomorf, który całym swoim jestestwem ucieleśnia kosmiczny horror: pierwsza odsłona kinowego poliptyku jest jednym z wielu filmów napędzanych Lovecraftowskim tchnieniem. 

Brytyjski scenarzysta Nigel Kneale we współtworzonych przez siebie opowieściach o profesorze Bernardzie Quatermassie z gracją żonglował motywami zaczerpniętymi z prozy Amerykanina. W 1972 napisał scenariusz telewizyjnej "The Stone Tape" (wyreżyserowanej przez Petera Sasdy'ego), w której udowadniał, że kamienie stanowiące budulec wiktoriańskiego przybytku – nowej siedziby pewnej grupy badawczej – mogą stanowić medium skumulowanej pamięci. Zarówno dorobek Knealiego, jak i Lovecrafta nie pozostał bez wpływu na twórczość Johna Carpentera

Najlepszy artysta wśród filmowych rzemieślników w swoim "Księciu ciemności" (1987) nie tylko składał hołd Brytyjczykowi (podpisując się pod scenariuszem jako Martin Quatermass), ale i przedstawił kosmogonię bliską pisarskiej wrażliwości wiadomo kogo. Arkham Reef, Whateley Point, dziennik ojca Patricka Malone'a, który przypomina o niechlubnych korzeniach miasteczka Antonio Bay – filmową "Mgłę" (1980) przenikają mniej lub bardziej subtelne aluzje do twórczości Lovecrafta. Podobnie zresztą jak Carpenterowskie "Coś" (1982): z jednej strony zbrutalizowany i mocno polemiczny remake filmu Christiana Nyby'ego, z drugiej – przerażający pokłon złożony "W górach szaleństwa" opublikowanego w 1935 na łamach "Astounding Stories". Periodyku, którego późniejszym wydawcą był John W. Campbell, autor noweli "Who Goes There?" (1938) – punktu wyjścia dla "Istoty z innego świata" (1951) oraz istotnego kontekstu dla jednego z najlepszych dzieł w dorobku Carpentera

"W paszczy szaleństwa"
Niemniej filmem, którym amerykański twórca w pełni uhonorował artystyczny dorobek Lovecrafta, jest oczywiście "W paszczy szaleństwa" (1995), zrealizowany na podstawie scenariusza Michaela De Luki. Opowiadana z perspektywy detektywa ubezpieczeniowego Johna Trenta (Sam Neill) – aktualnie przebywającego w psychiatryku – historia śledztwa w sprawie zaginionego pisarza Suttera Canea (Jürgen Prochnow), którego najnowsza, tytułowa powieść okazuje się bestsellerową, przynoszącą totalną zagładę inkarnacją "Necronomiconu", to uwspółcześniony festiwal Lovecraftowskich toposów i filmowy destylat kosmicznej grozy. 

Zachęcam Was do samodzielnej wędrówki po domenie X muzy, gdzie w każdej chwili możecie usłyszeć zew Samotnika z Providence.
Przemysław Pieniążek
Ta ostatnia kategoria stanowi istotny element finalnej części "X – człowieka, który widział więcej" (1963) Rogera Cormana. Wszak właśnie wtedy doktor James Xavier (Ray Milland), chirurg testujący na sobie działanie specyfiku poszerzającego możliwości ludzkiego widzenia, mówi o wielkim mroku, za którym pojawia się zmiennokształtne światło odsłaniające przed bohaterem centrum wszechświata z przebywającym weń zatrważającym obserwatorem. 

O tym, że fanem twórczości legendarnego autora był także przywołany już Lucio Fulci, świadczą chociażby takie filmy jak osadzony w scenerii Nowej Anglii "Dom przy cmentarzu" (1981), "Miasto żywej śmierci" (1980) – którym okazuje się stare dobre Dunwich – oraz "Hotel Siedmiu Bram" (1981), gdzie kluczową rolę odgrywa Księga Eibona; bluźnierczy grymuar wymyślony przez Clarka Ashtona Smitha, będący jednakowoż istotnym elementem Lovecraftowskiej biblioteczki ksiąg zakazanych. 

Także w Kraju Kwitnącej Wiśni amerykański pisarz ma oddaną rzeszę wielbicieli. W końcu "Spirala" (2000) Higuchinsky'ego, adaptacja mangi Junjiego Ito, jest odświeżającą wariacją na temat "Widma nad Innsmouth" oraz "Koloru z innego wszechświata", zaś "Marebito" (2004) Takashiego Shimizu – historia operatora kamery Masuokiego (Shinya Tsukamoto) rejestrującego samobójstwo w tokijskim metrze – to intrygujące odczytanie "Wyrzutka". Z kolei widzom zainteresowanym bardziej żartobliwym podejściem do osoby i twórczości wiadomego autora, polecam zrealizowane pod szyldem HBO "Zabójcze zaklęcie" (1991) Martina Campbella, w którym prywatny detektyw H. Philip Lovecraft (Fred Ward) – twardy, palący niczym lokomotywa sceptyk – rozwiązuje kryminalno-magiczne zagadki Los Angeles A.D. 1948, gdzie obecność potworów, wilkołaków, zombie i plugawych bóstw (praktycznie) nikogo nie dziwi. 

Powyższe przykłady adaptacji i utworów inspirowanych prozą jegomościa to zaledwie wierzchołek szaleńczej góry lodowej, która mimo upływu lat wciąż rośnie. Legion fanowskich krótkometrażówek próbujących od różnych stron "ugryźć" nietuzinkową prozę dopełnia przebogaty katalog kinowych, telewizyjnych, VHS-owych i kierowanych wprost na rynek DVD dzieł w większym lub mniejszym stopniu zapożyczających się u kanciastoszczękiego pisarza. Mając w pamięci wielce pouczające, polimedialne przygody Ashleya "Asha" Williamsa (Bruce Campbell), seans "Hellboya" (2004) Guillermo del Toro – szkoda, że nie spotkamy się "W górach szaleństwa"! – czy sentymentalny powrót do "Babci" (1986) Bradforda Maya (jednego z odcinków "Strefy mroku" napisanego przez Harlana Ellisona w oparciu o trybutowe opowiadanie Stephena Kinga), zachęcam Was do samodzielnej wędrówki po domenie X muzy, gdzie w każdej chwili możecie usłyszeć zew Samotnika z Providence.
27