TOP: Od "Terminatora" do "Avatara": Najlepsze filmy Jamesa Camerona

Filmweb
https://www.filmweb.pl/news/TOP%3A+Od+%22Terminatora%22+do+%22Avatara%22%3A+Najlepsze+filmy+Jamesa+Camerona-164428
TOP: Od "Terminatora" do "Avatara": Najlepsze filmy Jamesa Camerona
Gdyby James Cameron potrafił kręcić kilka filmów rocznie, przemysł filmowy nigdy nie poznałby słowa "kryzys". Drugi najbardziej dochodowy reżyser w historii Hollywood pracuje jednak we własnym tempie według swojego własnego credo. Dziewięć fabularnych pełnych metraży nakręconych przez ponad cztery dekady reżyserskiej kariery zebrały łącznie w kasach kin prawie 9 miliardów dolarów. Ale czy spektakularne wyniki finansowe aby na pewno przekładają się na jakość samych filmów? 

Z okazji premiery widowiska "Avatar: Ogień i popiół" postanowiliśmy przyjrzeć się jego filmografii i uszeregować dotychczasowe tytuły w kolejności od najgorszego do najlepszego.

TOP pełnometrażowych filmów fabularnych stworzonych przez Jamesa Camerona



Każdy jakoś zaczynał. James Cameron terminował jako spec od efektów specjalnych u Rogera Cormana. A stamtąd droga do stanowiska reżysera horroru sci-fi "Pirania II: Latający mordercy" była już prosta – czego nie można powiedzieć o procesie produkcji. Producent Ovidio G. Assonitis zrobił wszystko, aby utrudnić młodemu reżyserowi zadanie: najpierw zatrudnił niemówiącą po angielsku ekipę z Włoch, a następnie odmówił Cameronowi kontroli nad ostatecznym kształtem projektu. Sfrustrowany twórca miał podobno włamać się do montażowni i pod nieobecność producenta posklejać materiał po swojemu. Ile w tym prawdy – nie wiadomo. I choć dziś autor "Terminatora" odżegnuje się od swojego debiutu (zabiegał nawet o usunięcie swojego nazwiska z napisów końcowych), nie mamy wątpliwości, że to jeden z najlepszych filmów o latających rybach-zabójcach w historii kina.


Trzynaście lat, które dzieli "Avatara: Istotę wody" od pierwszego "Avatara", zagwarantowało jedną rzecz: skok technologiczny między "jedynką" a "dwójką" jest widoczny gołym okiem – no dobra: okiem uzbrojonym w okulary 3D. James Cameron raz jeszcze przyłożył się do światotwórstwa, zabierając nas w nowe rejony planety Pandora. Problem w tym, że w rezultacie miejscami bliżej tu do (przyznamy: zapierającego dech w piersi) dokumentu National Geographic niż pełnoprawnego filmu. Reżyser wprowadza też nowe koncepty, których potem nie zgłębia, i mnoży bohaterów tak bardzo, że mimo trzech godzin metrażu brakuje mu miejsca, by w pełni rozwinąć każdego z nich. Rzecz klaruje się dopiero na ostatniej prostej, kiedy Cameron daje nam powtórkę z "Titanica": robi się mokro, ciasno oraz intensywnie – i wreszcie ogląda się to na krawędzi fotela, a nie czilując przy ładnych widoczkach w pozycji półleżącej.


Kiedy "Otchłań" trafiała do kin, James Cameron był już żywą legendą kina science fiction. Być może dlatego ten film nie został wtedy dobrze przyjęty. Jak to bowiem często bywa z Cameronem, zamiast dostarczyć dokładnie to, czego oczekiwali widzowie, poszedł własną drogą. Dziś film jest dowodem maestrii reżysera. Mimo gigantycznego postępu technologicznego, jaki dokonał się w ostatnich dekadach w kinie, "Otchłań" dobrze się zestarzała i wciąż imponuje realizatorskim rozmachem. Cameronowi udało się też zbudować gęstą, klaustrofobiczną atmosferę osaczenia i tajemnicy. Brawo!


"Prawdziwe kłamstwa" zajmują szczególne miejsce w CV Jamesa Camerona. Nie dość, że to jedyny film, który nie bazuje na oryginalnym pomyśle reżysera, to wydaje się także najbardziej bezpretensjonalnym i bezwstydnie rozrywkowym dziełem w całej jego karierze. Remake francuskiego "Na całej linii" to mariaż wysokooktanowego kina akcji i małżeńskiej komedii pomyłek. Arnold Schwarzenegger puszcza tu do widzów oko, wcielając się w superszpiega Harry'ego Taskera, który przed żoną i nastoletnią córką udaje nudnego handlowca. Mistyfikacja idzie świetnie do momentu, gdy bohater odkrywa, że jego połowica (Jamie Lee Curtis) może mieć romans z oszustem matrymonialnym podającym się za... superszpiega. A gdy dołożymy do tego żądnych zemsty terrorystów, karuzela atrakcji rozkręci się na całego. Nawet jeśli z perspektywy czasu humor sytuacyjny wydaje się miejscami przyciężkawy, a sceny rozróby bardziej niż ekscytację wywołują rozbawienie, "Prawdziwe kłamstwa" to wciąż ekstrakt hollywoodzkiego kina lat 90.: eksces, wystylizowana do przesady przemoc i wylewający się z ekranu hektolitrami testosteron.


O zasługach i osiągnięciach "Titanica" można by rozprawiać długo i namiętnie. Wymieńmy te najważniejsze: 11 Oscarów (w tym dla najlepszego filmu roku i za reżyserię), ponad dwa miliardy dolarów wpływów z kas kinowych oraz dzierżony przez ponad dekadę tytuł najbardziej dochodowej produkcji w dziejach X Muzy, wreszcie rekordowy jak na tamte czasy budżet, który pozwolił Cameronowi stworzyć widowisko na niespotykaną dotąd skalę. Jeśli chodzi o naszą redakcję, w ocenie "Titanica" podzieliliśmy się na dwa obozy. Jedni twierdzą, że reżyser jest tak bardzo zafiksowany na punkcie tytułowego statku i jego destrukcji, że zupełnie zapomina o ludzkim aspekcie filmu. Drugi obóz na to: DiCaprio! Winslet! Zane! Bates! Stuart! Nawet jeśli scenariusz nie jest sprzymierzeńcem aktorów, ich charyzma i talent nie dają się przyćmić spektakularnej machinie produkcyjnej. Niezależnie od naszych wątpliwości królowi świata należy oddać co królewskie: "Titanic" pozostaje kamieniem milowym X Muzy i niedoścignionym wzorem w gatunku kina katastroficznego.


Najbardziej przełomowy technologicznie film reżysera technologicznych przełomów i najbardziej dochodowy projekt twórcy szokująco dochodowych projektów. "Avatar" trafił do kin w atmosferze oczekiwania na restart wysokobudżetowego kina, ale nawet najwięksi optymiści nie spodziewali się skali, z którą film zdeklasuje konkurencję: nie tylko doraźną, ale i przede wszystkim historyczną. Z perspektywy czasu to osiągnięcie wydaje się jeszcze bardziej spektakularne, bo w erze kultu remake’ów, sequeli, uniwersów i niekończących się franczyz, ten całkowicie autorski sen Camerona mógłby równie dobrze przepaść w odmętach historii kina. Tymczasem udało mu się wylansować nowy format kinowego widowiska: nastawionego na skalę, techniczną maestrię i cuda komputerowej inżynierii, mniej z kolei na fabułę czy bohaterów, wspartych o możliwie jak najbardziej klarowne i przejrzyste archetypy. Na dobre i na złe, przyszłość kina zaczęła się w 2009 roku i nic nie wskazuje na to, aby prędko miała się skończyć.


Podobno dopiero drugi film pozwala rozstrzygnąć, czy mamy do czynienia z prawdziwym talentem. "Terminator" – lub jak kto woli "Elektroniczny morderca" – pozwolił pokazać Cameronowi, na co go stać. Utrzymany w konwencji tech noir thriller to dziś nie tylko żelazna klasyka kina science fiction / lat 80. / filmów z Arnoldem Schwarzeneggerem / filmów o silnych i niezależnych kobietach, lecz przede wszystkim przestroga, której pesymistyczne przesłanie z każdą aktualizacją ChatuGPT wybrzmiewa donośniej. A że Cameron od lat kusi kolejną odsłoną cyklu, w której chciałby eksplorować relacje ludzi ze sztuczna inteligencją, spoglądamy w przyszłość z mieszanką ekscytacji (bo bez wątpienia będzie to kolejny krok milowy w dziedzinie efektów specjalnych) i grozy (bo obawiamy się, jaki scenariusz czekającej nas przyszłości może pokazać). Hell' be back.


O randze "Obcego – decydującego starcia" niech zaświadczy fakt, że jest to kontynuacja powszechnie cenionego i uwielbianego klasyka, a jednak dyskusja "jedynka" czy "dwójka" wciąż trwa wśród fanów serii. Wszystko dzięki błyskotliwej koncepcji Camerona, żeby powtórzyć schemat "Obcego – 8. pasażera "Nostromo"", zarazem stawiając film Ridleya Scotta na głowie. Zamiast kosmicznych proletariuszy mamy kosmicznych marines (Michael Biehn, Bill Paxton, Jenette Goldstein), zamiast złego androida – androida dobrego (Lance Henriksen), a zamiast ksenomorfa – cały rój ksenomorfów, z matką na czele. Tylko zła korporacja wciąż jest zła, a Ripley wciąż jest Ripley we wspaniałej interpretacji Sigourney Weaver. Tym razem jednak bohaterkę wrzucono w zupełnie inny kontekst tematyczny. W miejsce metafor napaści seksualnej, walki klas i kosmicznej tajemnicy, dostaliśmy opowieść o macierzyństwie. Jej kulminacją jest oczywiście pojedynek dwóch matek o małą Newt (Carrie Henn), w którym pada jeden z wdzięczniejszych one-linerów lat 80. Wiecie, który.


Rok 1991 na zawsze zapisał się w historii kina i twórczości Jamesa Camerona. To wtedy reżyser przedstawił światu jedno z najlepszych widowisk science fiction wszech czasów. "Terminator 2: Dzień sądu" szokowało widzów nowinkami technologicznymi. Zaskakująca była też sama fabuła. Cameron nie bał się iść pod prąd oczekiwań widzów podążając za własną wizją. Jego umiejętność opowiadania historii sprawiła, że widzowie nie tylko przekonali się do jego punktu widzenia, ale też pokochali tę wizję całym sercem. Arnold Schwarzenegger, Linda Hamilton, Edward Furlong i Robert Patrick dzięki temu filmowi wpisani zostali do panteonu bogów kinowego SF.