Już dziś rusza 41. Warszawski Festiwal Filmowy. W stolicy czeka nas dziesięć dni oglądania. Żeby pomóc Wam odnaleźć się w festiwalowym gąszczu, wybraliśmy najgłośniejsze, najciekawsze, najbardziej warte zobaczenia tytuły tegorocznej edycji. Oczywiście to tylko mała cząstka tego, co czeka Was w stołecznych kinach w nadchodzącym tygodniu (z kawałkiem). Zatem do zobaczenia na salach kinowych!
Warszawski Festiwal Filmowy: Tych filmów nie można przegapić
Po niezłym "Morderstwie w hotelu Hilton" i jeszcze lepszym "Chłopcu z niebios" urodzony w Sztokholmie Tarik Saleh domyka swój tryptyk kairski. Liczymy, że artystyczna progresja reżysera będzie kontynuowana i "Orły republiki" okażą się najlepszą częścią cyklu. Film zapowiada się naprawdę ciekawie. Oto największa gwiazda egipskiego kina otrzymuje propozycję nie do odrzucenia: ma zagrać prezydenta w napisanej przez władze filmowej biografii. Dochodzi do nieuchronnego starcia między artystyczną wolnością a wymaganiami państwowej propagandy, a przede wszystkim do pojedynku na to, kto ma większe ego: nieformalny król kraju czy też król egipskiego serc.
Laureat tegorocznej Złotej Palmy Jafar Panahi po latach tworzenia autotematycznych portretów systemowego ucisku nakręcił w końcu klasyczny film fabularny. Wszystko przez to, że wraz ze zniesionym zakazem opuszczania kraju przedstawiciele irańskiej władzy cofnęli mu w końcu i ten dotyczący prawa do wykonywania zawodu filmowca. Mimo tego zabawa w kotka i myszkę z autorytarnym rządem wciąż się nie zakończyła – jego "To był zwykły przypadek" został nakręcony w sekrecie i bez zaangażowania lokalnych producentów. Nie trudno więc zgadnąć, że choć wreszcie fabularnie satysfakcjonujący, najnowszy film Panahiego dalej osadzony jest na silnej politycznej aspiracji. Śledząc spotkanie dwóch mężczyzn – ofiary oraz jego rządowego oprawcy, torturującego go przed laty w więzieniu – reżyser tematyzuje traumę systemowej przemocy, ciągnącej się za uwikłanymi weń jednostkami jak cień, do końca życia. Tę głęboką aktualność reżyser zamyka w ramach uniwersalnej, niemal biblijnej przypowieści o mechanizmach pamięci i przebaczenia – i o deprawującej właściwości władzy, w której uzależnienie od kontroli miesza się z nieustającym strachem o jej utratę.
W "Smashing Machine" Dwayne "The Rock" Johnson walczy w dwójnasób. Po pierwsze, walczy jako Mark Kerr, zawodnik mieszanych sztuk walki, który pojedynkuje się tak na ringu, jak i poza nim, zmagając się ze swoimi demonami, w tym uzależnieniem od środków przeciwbólowych. Ale "The Rock" walczy tu też z własnym wizerunkiem gwiazdy popcornowego kina akcji i podejmuje aktorską rękawicę, mierząc się z rolą dramatyczną u boku partnerującej mu Emily Blunt. Efekt to sportowa biografia, która intrygująco lawiruje między kinem gatunkowym a arthouse'em. Stający za kamerą Benny Safdie otrzymał za "Smashing Machine" nagrodę dla najlepszego reżysera na tegorocznym Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji.
WFF to także świetna selekcja dokumentów. Nas szczególnie zainteresował film pod intrygującym tytułem "Co do… kury?" (przyznajcie się, przeczytaliście coś innego) – pełnometrażowy debiut Joanny Dei, autorki nagradzanego "Rozłamu". Gdy Łukasz Puczko, ceniony twórca hiperrealistycznych lalek, dowiaduje się, że nieopodal jego miejscowości ma powstać przemysłowa ferma drobiu, postanawia zaprotestować w oryginalny sposób: powołując do życia wysoką na dwa metry biomechaniczną kurę. W tym imponującym projekcie pomaga mu Sabina – młoda Ukrainka, której bohater udziela schronienia po wybuchu wojny. "Co do… kury?" to nie tylko opowieść o artystycznej ekspresji i nierównej walce z korporacją. Sercem filmu jest mistrzowsko-uczniowska relacja między dwojgiem artystów. Jesteśmy pewni, że ta opowiedziana z humorem historia o sztuce i sile, jaką daje wspólnota, przypadnie do gustu nie tylko fanom kina dokumentalnego.
Kaouther Ben Hania zachwyciła swoim poprzednim filmem "Cztery córki", który balansował na cienkiej granicy między dokumentem a fabułą. W nowym projekcie, "Głosie Hind Rajab" reżyserka kontynuuje tę autorską strategię – tym razem przykłada ją do jednego z najbardziej zapalnych miejsc na mapie świata. Tytułowy głos należy do 6-letniej dziewczynki, która znajduje się w Strefie Gazy w ostrzeliwanym samochodzie i błaga o ratunek. Sytuację śledzimy z punktu widzenia wolontariuszy Czerwonego Półksiężyca, którzy utrzymują z nią kontakt telefoniczny i walczą o to, żeby móc wysłać jej pomoc. Połączenie autentycznego nagrania z filmową inscenizacją tylko potęguje efekt tego, że oto oglądamy kino, które reaguje na wyzwania spoza ekranu – na wyzwania, jakie stawia przed nami współczesny świat. Film wyróżniony Wielką Nagrodą Jury na tegorocznym Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji.
Harris Dickinson to jeden z najciekawszych artystów młodego pokolenia. Fani kina do niedawna znali go jako aktora, którego znakiem rozpoznawczym stały się odważne, bezkompromisowe projekty filmowe – jak mainstreamowe "W trójkącie" i "Bracia ze stali" oraz "Beach Rats" i "Pocztówki z Londynu". W tym roku triumfalnie wszedł na kinowe salony jako reżyser. "Łobuz" przyniósł mu nagrodę FIPRESCI dla najlepszego filmu sekcji Un Certain Regard, zaś grający w nim Frank Dillane został uznany najlepszym aktorem Un Certain Regard. To czyni z "Łobuza" lekturę obowiązkową podczas tegorocznego Warszawskiego Festiwalu Filmowego.
Kleber Mendonça Filho jeszcze od czasu znakomitego "Aquariusa" jest zainteresowany tematem pamięci i nie traci go z pola widzenia nawet sięgając po kino gatunkowe. W "Tajnym agencie" mierzy się z materią kryminału, ale od samego początku robi to wyłącznie po swojemu – burzy opowieść przeskokami czasowymi, zapomina o wątkach i ucieka w kolejne dygresje. Wszystko po to, by jak najdokładniej odtworzyć atmosferę końcówki lat 70., zapomnianą i wypartą przez starania biurokratów dyktatury wojskowej. O wyjątkowości projektu Filho tak pisał w swojej recenzji Łukasz Mańkowski: Nawet jeśli przez moment dostaniemy obietnicę eskalacji, to Filho stawia na łagodną sensacyjność, wyciszając konflikty i dramaturgię do minimum; twórca wykorzystuje co może do podbicia stawki, ale gatunkowa ekspresja aż tak go nie interesuje. Rezygnuje ze spektakularnych wybuchów na rzecz konfrontacji charakterów; o przebiegu wielu finałów dowiadujemy się z archiwalnych nagłówków gazet, z chłodnym dystansem możemy jedynie zinternalizować kolektywną tragedię, poczuć ją w sobie (...) Wszystko się tu zgadza.
Bracia Arab i Tarzan Nasserowie nie biorą jeńców. Po nagrodzonym m.in. w Toronto dramacie "Gaza Mon Amour" przyszedł czas na kryminalny komediodramat "Dawno temu w Gazie". Poznajemy w nim losy Yahyi, młodego studenta, który zaprzyjaźnia się z Osamą, właścicielem restauracji. Szybko dochodzą do wniosku, że rozwożone w mieście kanapki z falafelem to doskonała przykrywka dla innej, mniej legalnej, za to bardziej dochodowej działalności. Niestety na ich trop trafia skorumpowany gliniarz o przerośniętym ego. Jak sobie z nim poradzą? "Dawno temu w Gazie" to udany przykład adaptacji zachodnich schematów narracyjnych na grunt bliskowschodni oraz przypomnienie, że magia kina pozwala uciec od trudnej rzeczywistości.
W ramach pokazów specjalnych będziecie mogli obejrzeć m.in. "Po polowaniu", czyli nowe dzieło jednego z najbardziej cenionych współcześnie włoskich reżyserów, Luki Guadagnino. Tym razem twórca takich głośnych filmów jak "Tamte dni tamte noce", "Suspiria" i "Challengers" bierze na warsztat historię szanowanej wykładowczyni koledżu, który uporządkowane życie zaczyna się walić, gdy jej studentka oskarża o molestowanie seksualne jednego z członków kadry akademickiej. Jak pisał nasz recenzent, tym razem Guadagnino nakręcił coś w pół drogi między "Tár" Todda Fielda a filmem Woody’ego Allena. "Po polowaniu" pokazuje, jak dwie osoby i dwa pokolenia rozjeżdżają się w swoich definicjach i priorytetach, w rezultacie nie mogąc zgodzić się, gdzie leży Prawda. Rozgrywany przez bohaterów pojedynek na argumenty zamienia się w emocjonujące widowisko dzięki doborowej obsadzie, na czele której stanęli Julia Roberts, Andrew Garfield i Ayo Edebiri.