Relacja

MFF w Karlowych Warach: W taksówce z Malkovichem

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/MFF+w+Karlowych+Warach%3A+W+taks%C3%B3wce+z+Malkovichem-75475
Kryształowy Globus z Karlowych Warów nie ma dziś tej samej renomy co Złote Palmy i Lwy, jest słabo rozpoznawalny przez statystycznego pożeracza filmów, ale wciąż wystarcza, by namówić na wycieczkę do Czech Johna Malkovicha, Harveya Keitela i spółkę.

Taka scena: John Malkovich jedzie rozparty na tylnej kanapie w nowojorskiej taksówce, gładząc sferyczny kryształ schowany w pudełku. Na desce rozdzielczej samochodu złotawy kotek z plastiku kiwa łapką. Kierowca, na oko Hindus, zerka nieśmiało na pasażera, po czym wypala: "Więęęc, wraca Pan z Cannes?". Malkovich nerwowo drapie się po czole i odpowiada: "Nieee, z Karlowych Warów, z… Czeskiej Republiki".



Tak zaczyna się jeden z filmików promujących festiwal za naszą południową granicą. W pozostałych występują m.in.: Harvey Keitel, Andy Garcia i Jude Law. W każdym jednym, Kryształowy Globus, przyznawany tutaj od 1948 roku, budzi u bohaterów konfuzję i wykorzystywany jest w mało prestiżowych celach. Jako łom do drzwi, zastępcza figurka na maskę samochodu, tłuczek do rozgniatania tabletek, albo "pogromca" budzika. Globus nie ma dziś tej samej renomy co Złote Palmy i Lwy, jest słabo rozpoznawalny przez statystycznego pożeracza filmów, ale wciąż wystarcza, by namówić na wycieczkę do Czech Malkovicha, Keitela i spółkę.

W związku z tym, Karlowe Wary pełnią od lat rolę portalu do międzynarodowej kariery dla młodych zdolnych (jak Igor Wołoszyn) i starszych, szerzej nierozpoznanych (jak Andrzej Barański). Tutaj swoją europejską karierę rozpoczynał Koreańczyk Kim Ki-Duk, Jean-Pierre Jeunet triumfował z "Amelią", Baltasar Kormakur z "Jar City" i… Krzysztof Krauze z "Moim Nikiforem".

W tym roku, w trakcie 46. edycji, na czele jury konkursowego zasiadł nestor węgierskiej kinematografii Istvan Szabo, któremu pod rozwagę zaproponowano 12 tytułów z 11 krajów. Trudno było w tym zestawie znaleźć coś, co ścięłoby z nóg i przeciągnęło po czerwonym dywanie, trudno było też o wyjątkowo czerstwą bułę. Można na konkurs narzekać, ale pamiętając wszystkie porażki tegorocznego Berlinale należy zaznaczyć, że w Karlowych trudno jest wdepnąć na minę. Poza kilkoma wyjątkami, o których za chwilę, zabrakło jednak świeżości i energii nieodzownej do uruchomienia mechanizmu identyfikacji z tym, co na ekranie.

Laureat Kryształowego Globusa, "Restoration" Josepha Madmony’ego, był jednym z tych wyjątków. Izraelski twórca wziął pod lupę rodzinę, w której ojciec, Yaakov Fidelman, tkwi głęboko zanurzony w tradycji, zaś syn podąża swobodnie z wartkim nurtem nowoczesności. Szum komunikacyjny pomiędzy bohaterami wynika nie tylko z szorstkości ich charakterów, ale również ze zmieniających się warunków społeczno-ekonomicznych, stawiających elastyczność ponad sentymentami. Renowacja mebli, będąca profesją Yaakova, jest jednym z najlepszych symboli konfliktu, stojącego u podstaw późnego kapitalizmu. Gest odnawiania odchodzi powoli do lamusa. Wniosek jest paradoksalny: aby zachować ciągłość tradycji, należy stare zastąpić nowym. Gest kapitulacji ma tu triumfalny posmak zwycięstwa człowieka nad fetyszyzowanym przedmiotem.

Nagrodę Jury otrzymał doskonale znany w Polsce Martin Sulik. Reżyser "Cigana" pozazdrościł tym razem Gatlifowi oraz Kusturicy i skierował obiektyw na Cyganów. W filmie znajdziemy ekscentrycznych bohaterów, znakomitą muzykę, ale i echa reportażu społecznego. Codzienność słowackich Cyganów, stanowiących w zależności od statystyki, od 10% do 20% ludności Słowacji, toczy się w zupełnie innym rytmie niż w "Underground" czy "Gadjo Dilo". Bohaterowie Sulika za wszelką cenę próbują zachować swoją odrębność etniczną i zwyczaje, porzucając jednocześnie nomadyczny tryb życia. Sulik rekrutuje obsadę spośród samych Romów, wybierając na plan zdjęciowy realnie istniejącą osadę. Widz przyjmuje perspektywę insidera - młodego chłopaka miotającego się pomiędzy reprezentowaną przez ksenofobicznego wuja tradycją, a symbolizowanym przez miejscowego duchownego postępem. Stelażem dla tej historii jest "Hamlet". Usunięcie figury ojca rozpoczyna zmagania głównego bohatera z własną tożsamością - punkty węzłowe tej opowieści wyznacza dramat Szekspira. Autorowi udało się jednak ukryć teatralną proweniencję utworu pod gęstym, pełnym szczegółów freskiem, przedstawiającym rzeczywistość słowackich Romów AD 2011.



W gronie festiwalowych faworytów wymieniało się również "Cracks in the Shell" które ostatecznie opuściło Karlowe z nagrodą za główną rolę żeńską. Obraz, nazywany w kuluarach niemieckim "Czarnym łabędziem", jest jednak dość bezczelną manipulacją emocjonalną, pozbawioną campowego uroku i rozpasania filmu Aronofsky’ego. Reżyser przez cały seans dba, byśmy nie zapomnieli, że oglądamy film o SZTUCE. Mało tego, jest to sztuka awangardowa, żywiąca się ludzkim mięsem - słowem Niemiecka. W jednej ze scen filmu, Reżyser-Megaloman mówi do aktorki wyrażającej powątpiewanie w jego zdrowie psychiczne, że tylko szaleńcy mają wstęp na deski teatru. Mam wrażenie, że gdyby przyłożyć do tego balonika igiełkę to zostałoby po nim wielkie nic i spora grupa okaleczonych ludzi. Film był jednym z najdłużej oklaskiwanych obrazów w konkursie, ale ja taktyce wywoływania efektu przez permanentne okładanie po wątrobie i eskalację patologii mówię "nie!".



Całkowicie kupiła mnie jednak Ziska Riemann, wyróżniona jedynie przez kluby filmowe. "Lollipop Monster" jest tym, czym mogła być "Sala samobójców", gdyby wypełniający ją patos przekuć w humor i erotyzm. Autorka, której korzenie tkwią w dynamicznie rozwijającej się niemieckiej scenie komiksu, skompilowała swoje bolesne wspomnienia z dzieciństwa w porywającej filmowej narracji. Kluczową decyzją było przeniesienie stylistycznego naddatku, który cechuje subkultury, na samą historię. U Komasy, czarne kreski pod oczami i asymetryczne grzywki kontrastowały z śmiertelnie poważnym tonem opowieści, Ziska tymczasem jedzie po bandzie, upodabniając swój film do teledysków zespołu Aqua. Spod powierzchni prześwituje ponura rzeczywistość, wyjęta z "Benny's Video" Hanekego, jednak przykrywa ją melanżowe połączenie czerni z różem, doprawione szminką, eyelinerem i piosenkami-o-życiu-nastolatka. W filmie jak na dłoni widoczne są inspiracje gigantami światowego komiksu, z Clowesem i Burnsem na czele. Całość przypomina "Ghost World" zderzone z filmami Johna Watersa i podlane sosem emo. Reżyserce udało się uchwycić szczególną rolę subkultur w rozwoju każdego nastolatka. Przynależność do skodyfikowanej, stylistycznie jednorodnej grupy, pozwala scementować i nazwać doświadczenia spadające na nas lawinowo w wieku kilkunastu lat. Obraz Ziski jest jednoczesną afirmacją i deziluzją współczesnej kulturowej oferty młodzieżowego buntu. Subkultury są wciąż panaceum na bolączki dojrzewania, jednak nie oparły się komodyfikacji, lądując ometkowane na sklepowej półce, pomiędzy chipsami a jogurtem. "Lollipop Monster" na zmianę, wywołuje śmiech i zgrzytanie zębów, jest jak rozchwiany emocjonalny barometr nastolatka, którego jedyną stałą jest erotyczne napięcie.



Pozostałe konkursowe tytuły odrywały się od ziemi jedynie dzięki poszczególnym elementom, które znalazły odzwierciedlenie w werdykcie jury. "Collabolator" Martina Donovana, opierał się na rewelacyjnych kreacjach aktorskich samego twórcy oraz Davida Morse’a, który zgarnął za swoją rolę statuetkę. W przypadku "Holidays By The Sea", jurorzy docenili zmagania reżysera z podupadłą tradycją filmowej burleski. Duński "Room 304" nagrodzony został za muzykę autorstwa Jocelyn Pook, którą widzowie festiwalu Nowe Horyzonty pamiętać mogą sprzed kilku lat z Cieszyna. Wielkim przegranym tegorocznej edycji może czuć się Igor Wołoszyn. Prezentowany w Karlowych Warach "Beduin" okazał się ubogim bratem "Import/Export" Ulricha Seidla. Rzekomo, Voloshin zrobił swój film, żeby udowodnić, że poradzi sobie z ciężkim społecznym dramatem, bez stylistycznych kombinacji, które były jego znakiem rozpoznawczym. Miejmy nadzieję, że w kolejnym obrazie zobaczymy więcej Wołoszyna w Wołoszynie.



W konkursie głównym wystartowało też "Księstwo" Andrzeja Barańskiego, które w Gdyni zyskało opinię "nielota". W Karlowych film rozwinął skrzydła, jednak ich rozpiętość okazała się niewystarczająca dla tegorocznego jury. Międzynarodowa publiczność doceniła specyficzny, przefiltrowany przez literacką wyobraźnię bohatera, tryb narracji, kontrastujący z szorstkim, naturalistycznym wizerunkiem polskiej wsi. Siłą prozy Zbigniewa Masternaka, na której oparty został film, jest jednak duża świadomość języka. Autor wyposaża bohatera w specyficzny rodzaj idiolektu, na który składają się gwara, polszczyzna literacka oraz cała masa archaizmów. Film Barańskiego sypie się pod ciężarem tego tekstu. Wydaje się jednak, że bez znajomości melodii języka polskiego, umożliwiającej dostrzeżenie "pęknięcia" w słowniku głównego bohatera, obraz traci wiele ze swojej wymowy.

Wracając na chwilę do Johna Malkovicha: po wymienieniu nazwy festiwalu następuje scena, w której podekscytowany obecnością gwiazdora taksówkarz łamanym angielskim zgaduje, za co ten mógł dostać statuetkę. Najlepszy aktor? Nie. Najlepsza rola drugoplanowa? Nie. Kierowca nie ustaje w wysiłkach - Najlepszy reżyser? Nie. Dostałem nagrodę za całokształt.

W tym roku, za całokształt nagrodzona została Judi Dench. To fakt medialny, którego jedyną konsekwencją będzie kolejny filmik poprzedzający projekcje. Wskazuje to jednak na pewną emblematyczną cechę festiwalu – najciekawsze rzeczy i największe nazwiska najczęściej zobaczyć można poza konkursem. W tym roku były to m.in. najnowszy film Ceylana – hipnotyzujące kino drogi, z Anatolią i intrygą kryminalną w tle, ciężka mizantropiczna "Elena" Zwiagincewa i "Koń turyński" Tarra. Almodovar? Kim Ki-Duk? Wenders? Wystarczy odszukać godzinę projekcji w programie. Pod tym względem, programy tegorocznych Karlowych Warów i Nowych Horyzontów wypadają dość podobnie. warto zwrócić uwagę na dwa tytuły.

Pierwszym jest "Habemus Papam" Nanniego Morettiego – film, o którym sporo już w Polsce napisano, za każdym niemal razem wpadając w jedną z dwóch kolein. Obraz o papieżu w kryzysie nie jest ani tabloidowym paszkwilem, ani też lekką podśmiewajką z ludzkich słabostek kleru. Moretti celowo rezygnuje z relacjonowania kościelnych skandali. Skupia się na głębszej analizie kryzysu instytucji mającej pretensje do kierowania rzeszami ludzi, która na dzień dzisiejszy nie ma odpowiednich prerogatyw do podjęcia się tego zadania. Film jest lekki w formie i dosyć taktowny, nie przesłania to jednak jego druzgocącej konkluzji. Kościół przestał być skałą, a stał się trajkoczącym głośnikiem w dworcowej poczekalni.

Drugim filmem, którego nie można przegapić jest "Le Havre" Akiego Kaurismakiego. Przejmująca historia pucybuta i młodego czarnoskórego imigranta zanurzona jest w stylistyce francuskich filmów sprzed kilku dekad. Więcej tu Louisa de Funesa niż Francoisa Truffauta, jednak fiński twórca udowadnia, że nostalgia może mieć równie subwersywne znaczenie co buntownicze gesty nowofalowców.

Puenta skeczu z Johnem Malkovichem następuje, kiedy zdezorientowany Hindus reaguje na informację o charakterze nagrody przeciągłym: "ooooh". Podirytowany aktor rewanżuje się wiązanką: "Oh? A co kurwa znaczy oh? Oh, to całkowicie zasłużone? Oh, to koniec twojej pierdolonej kariery? Hę?". Kierowca zaczyna się miotać: Nie, nie, to fantastycznie… całokształt, nagroda za całokształt, znaczy że osiągnąłeś tak dużo w życiu… to bardzo dobrze… chciałbym sam dostać nagrodę za całokształt, ale nie dają takiej taksówkarzom.

Nie dają jej też w ramach konkursu filmów dokumentalnych. Krakowscy taksówkarze nie muszą się więc obawiać podobnej wtopy wioząc Marcina Koszałkę. "Deklaracja nieśmiertelności" była polskim rodzynkiem wśród nagrodzonych na festiwalu filmów. Portret znanego polskiego alpinisty, Piotra Korczaka, znany jest już publiczności w Polsce. W Karlowych kontynuuje swój triumfalny pochód, prowadzący przez m.in. Kraków, Tampere, Chicago i Trento.



Polskiego widza, oprócz Koszałki, dumą napawać mógł film Urszuli Antoniak pt. "Code Blue". Co prawda sama autorka czuje się Amsterdamką, nie Polką, czy Holenderką, ale nie sposób było nie odczuć satysfakcji oglądając ten bezkompromisowy obraz. Pomimo, iż jest to jej drugi film, już dziś, byłbym skłonny postawić Antoniak w jednym rzędzie, obok Dumonta, Grandieux, czy Denis. Jej utwór to zmysłowe doświadczenie śmierci, jako ostatniego łącznika z rzeczywistością. Typuję, że adresowany bezpośrednio do naszych zakończeń nerwowych film Antoniak będzie czarnym koniem tegorocznych Nowych Horyzontów.

Wracając po raz ostatni do Malkovicha - spotkałem go w asyście trójki ochroniarzy na mostku, pod Granhotelem Pupp. Pełen obaw wydukałem z siebie good evening, jako, że pora była odpowiednia. Po czym struchlałem. Opowiedział:
- Oh…
Po czym jednak dorzucił:
- Hi.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones