"Mnie się podobają piosenki, które już raz słyszałem", mawiał w "Rejsie" inżynier Mamoń. I pod tymi słowami mogłaby się podpisać duża część polskiej widowni filmowej. Jeśli spojrzeć na wyniki oglądalności, to okaże się, że nam również najbardziej podoba się to, co już raz widzieliśmy. W piątce najpopularniejszych rodzimych filmów zeszłego roku aż cztery to kontynuacje: "Listy do M. Pożegnania i powroty", "Sami swoi. Początek", "Za duży na bajki 2" i "Baby Boom, czyli Kogel Mogel 5". Tę listę dopełnia jeszcze "Akademia pana Kleksa", która sequelem co prawda nie jest, ale przecież też jest melodią, którą doskonale znamy. Sequele więc rządzą. I póki królują w box offisie, to rządzić będą. Skąd bierze się ich fenomen? Historia pewnego złudzenia
Mamoń kończy swoją sławną kwestię stwierdzeniem: "poprzez reminiscencję" – to wspomnienia sprawiają, że znane piosenki wciąż mu się podobają. Kategoria sequela również ma wiele wspólnego z pamięcią – choć wcale niekoniecznie naszą własną, raczej kulturową. No bo przecież na nowych "
Samych swoich" czy na piątą odsłonę "
Kogla Mogla" wcale niekoniecznie do kin będą pędzić ci, którzy niegdyś zaśmiewali się na pierwszych częściach. Te tytuły cyrkulują w polskiej kulturze jak zbiorowe wspomnienia – w chwili premiery były ważne dla naszych rodziców bądź dziadków, a kolejne pokolenia nasiąkły nimi poprzez powszechnie znane cytaty i telewizyjne seanse w okolicach świąt. Filmy te doskonale znają nawet ci, którzy ich nigdy nie obejrzeli – i właśnie na tę kultowość liczą producenci powracający do bohaterów popularnych przed laty. Gdy idziemy na nie do kina, liczymy, że znajdziemy w nowych wersjach choć iskierkę dawnej świetności.
"Sami swoi. Początek"
Mogłoby się wydawać, że moda na sequele trwa u nas od wielu lat. Ale to tylko złudzenie, wywołane pewnie popularnością i reklamową wszędobylskością właśnie tych tytułów. Faktycznie – ostatnie pięć lat to prawdziwy atak kontynuacji, remake’ów i powrotów do tytułów sprzed lat. Do kin wchodzi rocznie 5-6, a w rekordowym 2024 roku nawet 7 takich filmów. Ale ta moda zaczęła się zaledwie w 2020 roku (4 filmy), by nasilić się w okresie popandemicznym. I wydaje się, że nagły boom na sequele był właśnie reakcją pogrążonej w kryzysie branży na wyniki box office’u pogarszające się po tym, jak widownia odzwyczaiła się od oglądania filmów na wielkich ekranach i przerzuciła na małe. Kontynuacja to zawsze dobry – z punktu widzenia ekonomicznego – pomysł. Jeśli poprzednia część odniosła sukces, jest więcej niż prawdopodobne, że na drugą, trzecią czy kolejną część również wybierze się spora widownia. I wyniki oglądalności to potwierdzają.
Ale przed zamknięciem kin po sequele sięgano stosunkowo rzadko. Wręcz zadziwiająco rzadko, jeśli spojrzy się na światowe trendy, które od wielu lat faworyzują franczyzy, serie, remaki i kontynuacje. W 2019 roku powstały zaledwie trzy sequele ("
Kobiety mafii 2", "
Miszmasz, czyli Kogel Mogel 3", "
Planeta singli 3") i był to najwyższy wynik od… 1988 roku, kiedy wyprodukowano cztery tego typu filmy ("
Bliskie spotkania z wesołym diabłem", "
Pan Kleks w kosmosie", "
Pan Samochodzik i praskie tajemnice" i "
Krótki film o miłości" – status tego ostatniego jako sequela jest dyskusyjny, choć bez wątpienia jest on częścią większej całości). A zatem przez ponad trzydzieści lat nie było w naszej kinematografii roku, w którym nakręcono by więcej niż dwie kontynuacje!
"Planeta Singli 3"
Skąd zatem brało się w poprzednich dekadach poczucie, że to właśnie sequele opanowały nasze kina? Było to spowodowane ich wielką popularnością. W serie układano głównie najpopularniejsze komedie romantyczne (np. aż sześć części "
Listów do M." – nie ma dłuższego cyklu w polskim kinie – i trzy części "
Planety Singli"), ale również filmy sensacyjne
Patryka Vegi (kolejne odsłony "
Pitbulla" czy "
Kobiet mafii"). Ale nawet jeśli kolejne rom-comy czy veganizmy nie były kontynuacjami w sensie ścisłym, to przecież na takie wyglądały: jak odbijany od jednej sztancy efekt masowej produkcji. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. "
Tylko mnie kochaj", "
Mała wielka miłość", "
Śniadanie do łóżka", "
Nie kłam, kochanie", "
Jeszcze raz" czy "
Porady na zdrady" (listę można by wydłużać) to praktycznie te same filmy – różniły się jedynie niuansami: miejscem akcji czy zawodem głównych bohaterów. Z filmami
Vegi było podobnie. "
Służby specjalne", "
Botoks", "
Polityka" czy "
Bad Boy" bazowały na ten samej estetyce, korzystając z zawężonej puli aktorów i realizując się poprzez ciągłe poszukiwanie bulwarowej sensacji, "odsłaniającej" najbardziej "szokujące" strony polskiej codzienności. Czy to polska służba zdrowia, służby specjalne, środowiska kibicowskie czy polityka – nie miało to większego znaczenia.
Podobnie było w latach 90. z modą na zamerykanizowane akcyjniaki, zapoczątkowane "
Krollem" i "
Psami", a kontynuowane następnie w "
Mieście prywatnym", "
Młodych wilkach" czy "
Sarze". Wszystkie korzystały ze zbliżonych konwencji, typów postaci i społecznego tła. Z ich popularności skorzystały z kolei parodie filmów bandyckich, czyli "
Kiler", "
Chłopaki nie płaczą", "
Poranek kojota", "
Fuks", "
E=mc2" czy "
Czas surferów". Tym razem bohaterem niemalże za każdym razem był młody, wrażliwy mężczyzna, który musiał stawić czoła nieszczególnie rzutkim gangsterom, jednocześnie udowadniając, że bycie wrażliwym bywa w tej walce sporą przewagą. Na podobnej zasadzie działało "kino lektur szkolnych". Udało się z "
Ogniem i mieczem" i "
Panem Tadeuszem"? Dlaczego by nie spróbować z "
Zemstą", "
Starą baśnią" i "
Ślubami panieńskimi". Tak po prostu działa kultura popularna – bazuje na sprawdzonych rozwiązaniach. Sequele to tylko jeden z przejawów tego bogatego zjawiska.
"Młode wilki 1/2"
Cała nadzieja w dzieciach
Sequelizacji podlegają zazwyczaj filmy utrzymane w najpopularniejszych w danym czasie gatunkach. I tak też jest z polskimi filmami ostatnich lat. Ostatnie dwa sezony to przede wszystkim filmy dla dzieci i młodzieży. W zeszłym roku kina podbijała "
Akademia pana Kleksa" oraz "
Za duży na bajki 2". W tym do kina już zdążyła wejść druga część przygód Detektywa Brunona, czyli "
Oskar, Patka i Złoto Bałtyku", "
Pieprzyć Mickiewicza 2", a na sierpień zapowiedziana jest kontynuacja "
O psie, który jeździł koleją". A to przecież dopiero połowa roku. Układanie filmów familijnych w serie to trend, który przybył do nas zza oceanu. Kolejne sequele disnejowskich i pixarowskich hitów to codzienność amerykańskiej (a przez to również i światowej, w tym naszej) kinematografii. W ogóle sektor filmów dla dzieci jest obecnie bodaj najdynamiczniej rozwijającym się. W tym roku – jak dotąd – najbardziej globalnie dochodowymi filmami są "
Minecraft" i "
Lilo i Stich", a w najlepszej piątce jest jeszcze "
Jak wytresować smoka". Dla porównania: w zeszłorocznej piątce uplasowały się "
W głowie się nie mieści 2", "
Vaiana 2" oraz "
Gru i Minionki: Pod przykrywką". A do tej listy można byłoby przecież dorzucić jeszcze filmy superbohaterskie, które również zgarniają sporą część nastoletniej widowni. Nie trzeba dodawać, że niemal wszystkie z tych filmów to kontynuacje bądź remaki.
"Za duży na bajki 2"
Wychodzi więc na to, że kina po pandemii ratują przede wszystkim dzieci – i nostalgicy. Bo właśnie kontynuacje hitów sprzed lat to kolejny zauważalny trend. Od 2020 roku ciągów dalszych doczekały się takie hity dawnych sezonów, jak "
Psy", "
Kogel Mogel", "
Różyczka", "
U pana Boga w…", "
Sami swoi" i "
Fuks", a w tym roku listę tę wydłuża "
Vinci". Popularność tych filmów również nie wymaga większej analizy. Najwyraźniej nie tylko lubimy piosenki, które już raz słyszeliśmy, ale najbardziej podobają nam się piosenki stare, słyszane wielokrotnie. A może po prostu stęskniliśmy się za tymi bohaterami i zżera nas ciekawość, co u nich słychać po latach?
Listę kontynuacji ostatnich lat dopełniają komedie: zarówno romantyczne, jak i te pozbawione wątków miłosnych – co akurat pozostaje trendem od lat. Jest również kilka tytułów, które trudno wpisać w te najbardziej oczywiste nurty. Bo w 2022 roku doczekaliśmy się aż dwóch kontynuacji rodzimych erotyków ("
365 dni. Ten dzień" i "
Kolejne 365 dni"), w 2021 roku powstał sequel horroru ("
W lesie dziś nie zaśnie nikt II"), a w 2020 "
Sala samobójców. Hejter" – luźno nawiązująca do hitu z 2011 roku.
"Kolejne 365 dni"
Kasa i autorzy
Ten ostatni przykład udowadnia, że sequeloza wcale nie musi być zjawiskiem związanym jedynie z filmową komercją. Co prawda od lat funkcjonuje w branży kinowej jako świetnie sprawdzająca się metoda redukcji ryzyka. Jest też jedną z najważniejszych metod zarządzania hollywoodzkimi studiami. Ale serie i kontynuacje były znane już w okresie kina niemego, również w Europie. Wystarczy sięgnąć po przykłady z największych w tamtym czasie kinematografii Starego Kontynentu – z Francji i Niemiec. Mistrzem kinowych seriali był
Louis Feuillade, który stworzył na podstawie komiksów i groszowej literatury takie tytuły jak "
Wampiry", "
Judex", "
Tih Minh" czy "
Parisette". Podobne preferencje miał
Fritz Lang, który nakręcił wyświetlany w kinach serial "
Pająki", a zwieńczeniem jego poszukiwań na gruncie seryjnego kina popularnego były dwie części "
Doktora Mabuse".
Ten trend nie był obcy również polskim twórcom, którzy jednak zamiast powieści sensacyjnych woleli melodramaty w typie "
Trędowatej" czy "
Znachora". Obie powieści – największe bestsellery międzywojnia – doczekały się książkowych kontynuacji, przeniesionych, podobnie jak pierwsze części, również na ekrany. Kontynuacją "Trędowatej" był "
Ordynat Michorowski", a "Znachora" – "
Profesor Wilczur" i "
Testament profesora Wilczura".
"Człowiek z marmuru"
Po wojnie sequele nie zniknęły, ale przybrały zupełnie inną funkcję. Jako instrument redukcji ryzyka zaczęto z niego korzystać dopiero w latach 80., wcześniejsze serie miały natomiast wyjątkowo autorski charakter – i posiadały więcej wspólnego z filmowym modernizmem niż kinem popularnym. Własne filmowe serie stworzyli tacy twórcy, jak
Jerzy Skolimowski ("
Rysopis", "
Walkower", "
Bariera", "
Ręce do góry"),
Kazimierz Kutz ("
Sól ziemi czarnej", "
Perła w koronie" i "
Paciorki jednego różańca"),
Andrzej Kondratiuk ("
Cztery pory roku", "
Wrzeciono czasu" i "
Słoneczny zegar"),
Feliks Falk ("
Wodzirej", "
Bohater roku") czy
Andrzej Wajda ("
Człowiek z marmuru", "
Człowiek z żelaza" i "
Człowiek z nadziei"). Bardzo często filmy te mają charakter biograficzny, a nawet autobiograficzny – pokazują rozwój jakiegoś bohatera w czasie, jego przemianę czy różne doświadczenia na przestrzeni lat. Wybór formy serii był zatem w tych przypadkach decyzją przede wszystkim artystyczną, wynikającą z autorskiego charakteru twórczości. Być może najbardziej radykalnym filmowcem – unikalnym w skali światowej – jest pod tym względem
Marek Koterski, który w każdym kolejnym filmie wciąż opowiada o tym samym bohaterze, a tak naprawdę – o sobie.
Kino autorskie ma więc zadziwiająco wiele wspólnego z sequelozą – przecież czasem mówi się o twórcach z najbardziej charakterystycznym charakterem filmowego pisma, że wciąż kręcą jeden i ten sam film. Ale nawet za PRL-u pojawiały się serie, które z autorskością nie miały wiele wspólnego, a były wyrachowaną próbą stymulowania frekwencyjnej potencji. Tak było choćby z superprodukcjami ubiegłej epoki, jak "
Potop" i "
Pan Wołodyjowski", które
Jerzy Hoffman zwieńczył "
Ogniem i mieczem" już w latach 90. Tak samo było z trzema częściami przygód Pawlaka i Kargula – ich kontynuacje nigdy by nie powstały, gdyby "
Sami swoi" nie odnieśli tak spektakularnego sukcesu frekwencyjnego. To samo dotyczy, choć na mniejszą skalę, komedii
Jana Rybkowskiego o poczciwym panu Anatolu ("
Kapelusz pana Anatola", "
Pan Anatol szuka miliona", "
Inspekcja pana Anatola").
"Kogel mogel 5"
Ale były to przypadki incydentalne. Zjawisko nasiliło się w latach 80., kiedy wzmagający się kryzys ekonomiczny zmusił filmowców do myślenia przypominającego strategie producenckie wielkich hollywoodzkich wytwórni. Partyjni decydenci wywierali coraz większy nacisk, by każdy z zespołów filmowych miał w swojej ofercie jakiś frekwencyjny hit, najlepiej taki, który można byłoby rozwinąć w serię. I tak ZF Zodiak miał filmy o panu Kleksie, ZF Profil – o panu Samochodziku, ZF OKO – "
Oko proroka" i "
Kogel Mogel", ZF Kadr – "
Vabank", a Studio Se-Ma-For – dwie części przygód wesołego diabła. Kierownicy tych instytucji myśleli przyszłościowo i skrupulatnie liczyli każdą złotówkę. Podchodzili do sprawy niezwykle profesjonalnie: organizowali badania fokusowe, przeprowadzali sondy wśród widowni, namawiali młodych widzów do kontaktu listownego w celu dostosowania produktu do ich oczekiwań. Gdyby nie upadek PRL-u, a wraz z nim zespołów filmowych, pewnie doczekalibyśmy się kolejnych Kleksów, panów Samochodzików i wesołych diabłów. A gdy w latach 90. zabrakło funduszy na kinematografię, nikt nie myślał o strategii, seriach i franczyzach. Musieli nam o nich przypomnieć twórcy z Hollywoodu. A teraz na nowo się tej sztuki pomału uczymy. Nie wszystkim to w smak, ale nie żyjemy w próżni. Musimy czerpać wzory od kinematograficznego globalnego centrum – i nie stanowi to problemu, póki jest co wybierać z oferty, która wymyka się presji sequelozy.
Więcej artykułów przeczytacie w dziale "Publicystyka" TUTAJ.