Najlepsze filmy lat 80. TOP 15 filmów, które warto obejrzeć

Filmweb autor: /
https://www.filmweb.pl/news/Najlepsze+filmy+lat+80.+TOP+15+film%C3%B3w%2C+kt%C3%B3re+warto+obejrze%C4%87-142166
Najlepsze filmy lat 80. TOP 15 filmów, które warto obejrzeć
Łzy wzruszenia, ból złamanego serca, śmiech do utraty tchu, skroń pulsująca od napięcia... Kino lat 80., zwłaszcza z dzisiejszej perspektywy, to gatunkowy kalejdoskop, gwarantujący widzom masę wrażeń. To czas, w którym komediowe blockbustery, Kino Nowej Przygody i filmy familijne podbijały nasze serca – czasem dzięki nowym formom  narracyjnym, kiedy indziej za sprawą nowatorskich efektów specjalnych. I choć najbardziej spektakularne filmy tamtych lat stawiały na efektowną rozrywkę, poza Ameryką rozkwitały zupełnie inne filmowe tradycje. Przedstawicieli niektórych z nich znajdziecie poniżej.    

NAJLEPSZE FILMY LAT 80. TOP 15 FILMÓW, KTÓRE WARTO OBEJRZEĆ

 

Dokonując wyboru, zdaliśmy się na wrażliwość i filmową pasję autorki rankingu. I choć na liście brakuje evergreenów większych niż kosmos ("Imperium kontratakuje"), a swojski "Kogel Mogel" wyprzedza spielbergowsko-cameronowską maszynę śmierci, kim jesteśmy, żeby wierzyć w wyryty na mojżeszowych tablicach kanon. W końcu tak jak każdy ma swoje kino, każdy ma także własne powidoki z "ejtisów". Puszczamy Cindi Lauper, wskakujemy do DeLoreana i odliczamy! 

Po nieprzyjaznych kinu familijnemu oraz pokojowym kosmitom latach 70. kolejna dekada przyniosła drastyczną zmianę. Z wysypu filmów, które wzruszały zarówno dorosłych, jak i dzieciaki, "E.T" okazał się najciekawszym miksem sci-fi i kina przygodowego. Wbrew panującym wcześniej trendom, tytułowy przybysz z Kosmosu to bardziej potulne zwierzątko niż niebezpieczny stwór – zagubiony na Ziemi usiłuje jedynie powrócić do domu. A Steven Spielberg buduje wokół niego większą niż kino opowieść o prawdziwej przyjaźni. Na widowiskowe i doskonale zaimpregnowane efekty specjalne możemy dziś spoglądać z sentymentem. Nic dziwnego – nawet po latach pozwalają znów poczuć się dzieckiem. A i tak najbardziej rozczulająca pozostaje siedmioletnia Drew Barrymore w roli małej Gertie.


Znamy to na pamięć: Nastoletnia Frances poznaje miłość swojego życia w najmniej oczekiwanym momencie. Nie ma co się jej jednak dziwić – czarujący i roztańczony Patrick Swayze wydaje się najlepszą partią w całych latach 80. Cukierkowa i kiczowata historia miłosna? Oczywiście. Film, który poderwał do tańca ludzi wszelkich stanów i zawodów? No raczej. Filmowe zauroczenie Baby i Johnny'ego ogląda się z wypiekami na twarzy, a całość dopełnia niezapomniana ścieżka dźwiękowa z evergreenami formatu "(I've had) The Time Of My Life" czy "Be My Baby". Tupiecie już nóżką?
 

Od kulturysty do aktora, od niskobudżetowego thrillera sci-fi do popkulturowego monumentu. Nieprzejednany w zamiarach, bezlitosny w czynach, o przeszywającym i beznamiętnym spojrzeniu – taki był T-800 Schwarzeneggera. I chyba trudno polemizować z twierdzeniem, że nikt nie zagrałby lepiej od niego bezdusznej maszyny w ludzkiej skórze. Produkcja Jamesa Camerona to również triumf wyobraźni, sugestywna wizja konfliktu maszyn z ludźmi oraz gęsta atmosfera nocnego Los Angeles – nawet jeśli jest to tylko klimatyczne tło dla wartkiej akcji. Klasyk horroru, sci-fi i kina akcji w jednym.


Będzie krótko i od serca. To seans idealny do babcinego obiadu. A i babcie, i obiady są ważne. Film zapewne widzieliście już dziesiątki razy, lecz będę się upierać, że frajda z oglądania losów Kasi i Państwa Wolańskich nie ma terminu przydatności – dwa razy w roku to minimum. W swoim konserwatywnym wydźwięku "Kogel Mogel" może być nieco przestarzały (najbardziej żal głównej bohaterki i jej nieudanych prób emancypacji), lecz katalog doskonałych cytatów w połączeniu z prostym i swojskim humorem zamienia całość w coś więcej niż sumę swoich składowych. Zwłaszcza na tle innych, "kolorowych" polskich komedii lat 80.
   

A skoro jesteśmy przy komediach, nie może w poniższym zestawieniu zabraknąć najlepszego filmu Stanisława Barei. Konstrukcyjnie, "Miś" to zbiór humorystycznych historyjek z osobliwych czasów PRL-u. Pełne absurdów i paradoksów sceny z życia prezesa klubu sportowego Ryszarda Ochódzkiego to groteskowe świadectwo peerelowskiej egzystencji – dla starszego pokolenia rzecz nostalgiczna, dla młodych – śmieszno-straszna lekcja historii z przymrużeniem oka. Nie wypada nawet tego dodawać, ale "Miś" to również kopalnia zabawnych cytatów oraz kultowych scen (od "mojej żony, Zofii" przez "parówkowych skrytożerców" po "kamyk z Jeleniej Góry"). Na ekranie plejada mistrzów komedii: Krzysztof Kowalewski, Jerzy Bończak, Zofia Czerwińska czy Stanisław Tym. Prawda czasu i ekranu w jednym.
 

Lata 80. to Spielberg. Spielberg to Kino Nowej Przygody. Kino Nowej Przygody to Indiana Jones. Proste? W założeniach i nawiązaniach do klasycznych utworów z lat 30. chodziło o lekką, widowiskową i humorystyczną rozrywkę. Ale wiemy przecież, że Indiana Jones – nieustraszony archeolog i podróżnik – przerósł te założenia. To dzięki niemu dzieciaki wychowane w latach 80. chciały zostać znawcami historii oraz archeologami na hollywoodzką, awanturniczą modłę, zaś kapelusz-fedora oraz skórzana kurtka stały się ostatnim krzykiem mody. Fascynacja Indym trwa do dziś, a już za rok do roli powróci Harrison Ford – tym razem w asyście Phoebe Waller-BridgeMadsa Mikkelsena. Myślicie, że to może się (nie) udać?
 

Jak zwykło się mawiać, "pozycja obowiązkowa dla fanów podróży w czasie". Ale nawet jeśli w żadną się nie wybraliście i wciąż żyjecie w smutnej teraźniejszości, "Powrót do przyszłości" to kawał kina. Pierwszy film o przygodach szalonego wynalazcy dr Emmetta  Browna (Christopher Lloyd) oraz lekko nieogarniętego nastolatka Marty'ego McFlya (Michael J. Fox) przypomina, że niemożliwe misje i absurdalne zadania były dla ejtisowych bohaterów Kina Nowej Przygody chlebem powszednim. W blockbusterze Roberta Zemeckisa Marty przenosi się do lat 50. ubiegłego wieku i musi zrobić wszystko, by wyswatać... własnych rodziców. Jeśli misja się nie powiedzie, chłopak nigdy się nie urodzi. Wysoki koncept, popkulturowy miszmasz, humor, akcja – oto przepis na idealną, eskapistyczną rozrywkę.
 

Arcydzieło o nieuchwytnej istocie geniuszu oraz sztuce jako katalizatorze najmroczniejszych emocji. Mozarta podglądamy "zza kulis", ważniejszy jest bowiem jego konkurent Salieri (wybitny F. Murray Abraham), nadworny kompozytor Józefa II – wiedziony zazdrością i wędrujący za niewykształconym, beztroskim i błaznującym Mozartem nad krawędź szaleństwa. Do tego barwny obraz osiemnastowiecznego Wiednia – ówczesnej stolicy muzyki, w której nie brakowało salonowych skandali, ogrywanych ze smakiem przez wielkiego Milosa Formana. W bonusie osiem zasłużonych Oscarów.


Rok 2044 i świat zdominowany przez kobiety przepisujące historię. W postapokaliptycznej Polsce do życia powracają wybudzeni z hibernacji Maks (Jerzy Stuhr) i Albert (Olgierd Łukaszewicz) – kompletnie zdezorientowani i przerażeni wizją świata bez mężczyzn. Kultowa polska komedia Juliusza Machulskiego po prawie 40 latach od premiery nadal budzi wielkie emocje – od sympatii po zrozumiałe oburzenie. Trzeba jednak przyznać, że gatunkowy miks komedii i science fiction w polskim wydaniu wciąż wydaje się czymś awangardowym. Pomimo komediowego zaśpiewu, Machulski stawiał odważne pytania o kształt i sens matriarchalnych oraz patriarchalnych struktur społecznych. I nawet jeśli "Seksmisja" zasługuje dziś na długie słowo wstępu, cały czas warto wejść z reżyserem w dyskusję.
  

"Fanny i Aleksander" to piękne zwierciadło dziecięcych wspomnień Ingmara Bergmana. Zaś tytułowy 10-letni chłopiec – porte parole szwedzkiego twórcy – okazał się niezrównanym, psychoterapeutycznym "narzędziem". Zaskakująca, ciepła paleta barw oraz szczypta nieuchwytnej, filmowej magii czynią z seansu niepowtarzalną, oniryczną przygodę. Z kolei wybitne zdjęcia Svena Nykvista (Oscar), fantastyczne kostiumy Marika Vos-Lundha (Oscar) oraz sugestywna scenografia Anny Asp i Susanne Lingheim (dobrze myślicie, Oscar) sprawiają, że "Fanny i Aleksander" to najlepsze podsumowanie dorobku szwedzkiego mistrza.
 

Polskie kino lat 80. stało "wczesnym Kieślowskim", z kolei ta kilkunastominutowa sonda społeczna, rozpisana na szereg gadających głów, to suma pragnień, przekonań i nadziei; piękna opowieść o tym, jak w życiu człowieka zmieniają się priorytety. Szczerość i formalna czystość pozostają największymi walorami filmu, ale dokument Kieślowskiego – jak wele filmów z tamtego okresu – to również kronika dawnej polszczyzny i kapitalna społeczna panorama. Reżyser stawia mnóstwo pytań i zachęca do szukania odpowiedzi na własną rękę. Pasuje to do filmu o zagubieniu w życiu i w historii; o uczuciu, które staje się udziałem niemal każdego pokolenia.
 

Czerwone usta i tkaniny, czerwony kolor paznokci, kolczyki oraz śmiercionośne gazpacho.  Jaskrawa czerwień – motyw przewodni "Kobiet na skraju załamania nerwowego" – doskonale wyraża drogę rozemocjonowanych bohaterek ku szaleństwu. Zwłaszcza Pepy (wybitna Carmen Maura), której świat legł w gruzach po rozstaniu z ukochanym. Atmosfera tak gęsta, że można ją kroić nożem; emocje tak intensywne, że zacierające granicę między komedią a dramatem; rozterki, irracjonalne decyzje oraz wybuchy ekspresji nakręcone z takim wyczuciem, że ręce same składają się do oklasków. Oto Pedro Almodovar w najwyższej formie i jeden z jego wielkich hołdów dla kobiet. Po ponad trzydziestu latach od premiery kino pierwszej świeżości.
 

100% Burtona w Burtonie. Czarna komedia pełna nieprzyzwoitego humoru i dystansu, barwni bohaterowie, świetna charakteryzacja i sporo nieoczywistości. Tim Burton, pomimo nierównej kariery, to po dziś dzień jeden z najbardziej ekstrawaganckich i nieszablonowych reżyserów z Hollywood, w dodatku ze świetnym okiem do aktorów. Brawurowa rola Michaela Keatona wcielającego się w tytułowego Beetlejuice'a to oślepiające słońce (księżyc?) tego filmu. Orbitują wokół niego wspaniale napisane i zagrane postacie – jak osobliwa nastolatka o aurze Wednesday Addams w brawurowej interpretacji zaledwie 17-letniej Winony Ryder. Lata mijają, a ja wciąż nie mogę wyrzucić z głowy tanecznej melodii "Banana Boat Song". I do dziś nie zdobyłam się na odwagę, by trzykrotnie krzyknąć na głos: "Beetlejuice"!


Choć dziś traktujemy ekranizację powieści Stephena Kinga jak horror na miarę tegoż szlachetnego gatunku, Jack Nicholson pod batutą Stanleya Kubricka to żywa klasyka kina, zaś pod powiekami trzymamy ilustrowane ponurą muzyką powidowki z upiornego hotelu Overlook, nie zawsze tak było. Chociaż trudno w to uwierzyć, droga "Lśnienia" do naszych serc była kręta, wyboista i usiana nominacjami do Złotych Malin. Nie szkodzi. Odbiliśmy sobie kolejnymi bezsennymi nocami. Warto również oglądać  "Lśnienie" ze świadomością, że praca nad filmem zakończyła się dla Shelley Duvall załamaniem nerowowym. Mówi to sporo o Kubricku, jeszcze więcej o kinie, a najwięcej – o nowej definicji "świadomego" widza. 


Powiedzieć, że "Łowca Androidów" postawił wysoką poprzeczkę dla kina science fiction, to nie powiedzieć nic. Deszczowy i ponury klimat filmu przywodzi na myśl stylistykę noir, pełną zagadkowości, perwesji i niepokoju (uhonorujmy to wspomnieniem jednego z użytkowników Filmwebu oraz jego wybitnej recenzji: "Ciemno, pada, jakieś Chiny, 6/10" – przyp.red). Podobnie działają zresztą wszelkie strategie narracyjne i dramaturgiczne – to dzięki nim "Łowca androidów" jest spełnioną obietnicą onirycznej i hipnotyzującej atmosfery. To film-monument, wielka rozprawa o tożsamości i zarazem stylowy czarny kryminał (duet Harrison Ford-Sean Young jest wprost wycięty z lat 40). I choć  wizja 2019 roku, którą roztoczyli przed nami Ridley Scott i Philip K. Dick, odbiega od rzeczywistości za oknem, wciąż drżymy przed życiem w deszczowym, neonowym labiryncie.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones