Replay2025 – Odkryj, jak wyglądał Twój rok na Filmwebie

Replay2025 to Twoje osobiste podsumowanie roku na Filmwebie, statystyki ocenianych produkcji, ciekawostki i wiele więcej. Podsumowanie znajdziesz na swoim profilu Na Twoim profilu pojawiła się sekcja Replay2025 – to tam zobaczysz,
jak wyglądał Twój rok w świecie filmu i serialu. Przeglądaj podsumowanie swoich znajomychOdwiedź profile swoich znajomych i sprawdź, jak wyglądał ich rok na Filmwebie! Twoi znajomi nie mają jeszcze tutaj konta? Nic straconego, mogą je założyć  i nadrobić zaległe oceny, a my przygotujemy ich Replay'25! Twoje filmowe podsumowanie jest dostępne na portalu Filmweb.pl oraz w najnowszych wersjach aplikacji na iOS oraz Android.  I'll be back.

TYLKO U NAS: zwiastun serialu dokumentalnego o Dodzie

Wspólnie z Prime Video jako pierwsi w Polsce prezentujemy Wam dzisiaj teaser serialu dokumentalnego "DODA" poświęconego życiu i karierze Doroty Rabczewskiej. Trzyodcinkowa produkcja to intymna historia narodzin ikony - od utalentowanej nastolatki po jedną z najbardziej kontrowersyjnych postaci polskiej popkultury.  Produkcja ukazuje życie Dody z zupełnie nowej perspektywy, dalekiej od utrwalonego w mediach wizerunku. Premiera już wkrótce w Prime Video.     "DODA": teaser "DODA": o serialu"DODA" to autentyczny i szczery portret artystki, który odsłania kulisy kryjące się za dwoma dekadami nagłówków, medialnych konfliktów, skandali i nieustającego dążenia do sukcesu. Serial ujawnia nieznane dotąd oblicze Dody, ukazując pełen kontrastów obraz życia wokalistki - od momentów triumfu po bolesne doświadczenia. To historia o odporności, kruchości, samotności, presji oczekiwań i cenie, jaką płaci się za życie w świetle reflektorów.   Dzięki szczerym rozmowom, dostępowi do prywatnych archiwów, niepublikowanym wcześniej materiałom oraz komentarzom kluczowych postaci polskiego show biznesu, serial stopniowo odsłania kolejne oblicza Dody jak i brutalną twarz branży rozrywkowej. Historia Dody staje się punktem wyjścia do opowieści o mechanizmach sławy, medialnych nagonkach i prowokacji jako strategii przetrwania, tworząc portret branży, która karmi się skandalem. 
W produkcji nie zabraknie wypowiedzi osób, które towarzyszyły Dodzie podczas jej drogi na szczyt. Prócz rodziny i przyjaciół, wśród gości znaleźli się m.in. będący od dekad jednymi z bardziej wpływowych postaci polskich mediów Nina Terentiew i Edward Miszczak, dziennikarka i komentatorka polskiego show biznesu Karolina Korwin-Piotrowska, reżyserka i piosenkarka Maria Sadowska, wieloletnia menadżerka Dody, Maja Sablewska, założyciel zespołu Virgin Tomasz Lubert, pierwszy chłopak bohaterki Damian Pikus, wokalistka i sceniczna osobowość Justyna Steczkowska, reżyser musicali i choreograf Janusz Józefowicz, a także lider i założyciel Ich Troje Michał Wiśniewski. Ich kontrastujące perspektywy uzupełnią punkt widzenia samej bohaterki pokazując, w jaki sposób różne środowiska - od mediów i świata muzycznego, po osoby z najbliższego otoczenia - postrzegają jej karierę, decyzje oraz publiczny wizerunek.  Producentem serialu dla Prime Video jest Papaya Films. Producentem kreatywnym jest Kacper Sawicki, a reżyserką Eliza Kubarska - doświadczona dokumentalistka, autorka nagradzanych filmów "Wanda Rutkiewicz. Ostatnia Wyprawa", "Badjao. Duchy z morza", "K2. Dotknąć nieba" i "Ściana Cieni". Serial o Dorocie "Dodzie” Rabczewskiej jest kolejną odsłoną współpracy Prime Video i Papaya Films po dokumentach o polskich piłkarzach: Wojciechu Szczęsnym ("Szczęsny"), Kubie Błaszczykowskim ("Kuba") i Robercie Lewandowskim ("Lewandowski - Nieznany"). 

20 lat polskiego dokumentu: Powiedz mi jakąś prawdę

Świętujący 20-lecie Polski Instytut Sztuki Filmowej oraz popularyzujący kino dokumentalne festiwal Millennium Docs Against Gravity zapraszają na akcję "PISF & MDAG: kino dokumentalne – nasza miłość!". W jej ramach od 21 listopada aż do końca stycznia 2026 roku w kinach w całej Polsce będzie można ponownie zobaczyć 20 klasyków polskiego dokumentu. O przeglądzie pisze dla nas Igor Kierkosz. *** Hasło: "Kino dokumentalne – nasza miłość!" brzmi trochę, jakby promowało konkurs na plakat filmowy w jakiejś losowej polskiej podstawówce. Ale nie stamtąd je wziąłem. Za średnio atrakcyjnym sloganem kryje się przegląd dwudziestu filmów z ostatnich dwóch dekad krajowej produkcji dokumentalnej, do obejrzenia w wielu miastach w Polsce. Filmów, o których już chciałem napisać, że namieszały w polskich kinach, ale złapałem się na tym, że to raczej myślenie życzeniowe ultrasa rodzimego dokumentu, zwyczajna iluzja. Nie wzięła się znikąd, bo kilka tytułów rzeczywiście namieszało, z tym że głównie na festiwalach i w wąskich kręgach branży dokumentalnej. Dlatego istnieje spora szansa, że parę z nich ominęło Was w momencie premiery. To dla Was Polski Instytut Sztuki Filmowej do spółki z Millennium Docs Against Gravity przygotowali przegląd, podczas którego można nadrobić zaległości. Już rzucili kilka tytułów do kin, reszta będzie tam trafiać sukcesywnie, aż do końca stycznia 2026.NieprawdaNie będę dorabiał filozofii do klucza doboru całego zestawu filmów. Czuję, że po obejrzeniu wszystkich można mieć dobry ogląd, czym żył rodzimy dokument w XXI wieku, a jednocześnie pokiwałbym ze zrozumieniem głową, gdyby ktoś lamentował, że brakuje tego czy innego tytułu. Sam może wymieniłbym "Film balkonowy" na inne dzieło Pawła Łozińskiego (choćby takie "Miejsce urodzenia" albo "Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham", które mogłoby wzbogacić eksperymentalną flankę przeglądu), zapytałbym też, czemu od Wojciecha Staronia akurat "Argentyńska lekcja", a nie "Bracia", tak samo mógłbym bić się o inną reprezentację twórczości Lidii Dudy niż "Uwikłani". Do tego zastanawiające jest, że trzy czwarte przeglądu wzięto z mijającej dekady, a z poprzedniej ledwo pięć tytułów. Ale wszystko to tylko czepialstwo, mój autorski wybór też byłby wadliwy. Rzecz w tym, że kuratorowanie takiej selekcji jest skazane na jakieś braki. Jak na próbę niemożliwą, wyszło zupełnie świetnie. "Film balkonowy"Są tu prawie wszystkie ważne nazwiska, te młodsze i te starsze. Są rzeczy złożone z samych archiwów ("Po-lin", "Królik po berlińsku", "Beksińscy", "Pociągi", "Rok z życia kraju") i portrety tu i teraz (m.in. "Jak to się robi", "21 x Nowy Jork", "Komunia"); są filmy łatwe i przyjemne ("Film balkonowy", "Lombard", "Pianoforte") i są potężne ciężary ("Uwikłani", "Nadejdą lepsze czasy", "Skąd dokąd"). Można więc, w zależności od sił i potrzeb, obrać parę różnych ścieżek oglądania. Można też odczytywać z kolejnych opowieści raport o stanie duszy Polaków w XXI wieku. Tylko że to co najmniej karkołomne, a na pewno też trochę naiwne. Dwadzieścia historii od dwudziestu różnych dokumentalistów i dokumentalistek ma się do obiektywności tak samo jak każda inna dwudziestka arbitralnie wybranych "świadectw historii" – nieważne, czy innych profesjonalnie zrealizowanych filmów dokumentalnych, czy wspomnień twoich dziadków, czy najpopularniejszych filmików na YouTubie z ostatnich dwóch dekad. Każde będzie mówić swoje małe prawdy, ale nawet razem wzięte nie wyjawią żadnej ogólnej prawdy o świecie.Patrz tutajPropozycje z przeglądu są na tym tle o tyle specyficzne, że na wszystkie ktoś wyłożył państwowe pieniądze, czyli nieco ułatwił wyostrzenie soczewki na konkretne historie. A w takim razie sprawdzają się one przynajmniej jako probierz – bardziej lub mniej politycznego – zapotrzebowania z perspektywy "tu i teraz". Mam tu na myśli na przykład "Film balkonowy" Pawła Łozińskiego – najgęstszy ekstrakt pandemicznej rzeczywistości, jaki wydało polskie kino. Co prawda uznany reżyser zadający pytania przechodniom wprost z balkonu swojego wygodnego mieszkania w modnej warszawskiej dzielnicy siłą rzeczy nie jest rzecznikiem wszystkich Polaków i Polek, ale film ma trochę sprawiać takie wrażenie. Nie zmienia to faktu, że wypowiedzi jego bohaterów mają w sobie coś przejmującego. Widocznie trzeba było pandemii, żeby zauważyć, że w kraju z nosem na (stereotypową) kwintę ludzie jednak są zdolni do bliskości z innymi ludzi. "Skąd dokąd"Podobną myśl wyzwala Maciek Hamela w "Skąd dokąd". Jednak u niego okoliczność jest bardziej tragiczna. Po eskalacji rosyjskiej agresji na Ukrainę dokumentalista po cywilu jeździł za wschodnią granicę, żeby eskortować ludzi do Polski. Gdzieś po drodze zrozumiał, że osobną misją dla filmowca powinno być dawanie świadectwa temu, co dzieje się od 2022 roku. Kręcenie pojedynczą kamerą ludzi upchniętych w samochodzie, dzielących się troskami i nadziejami, zdaje mi się dziś jedyną odpowiednią formą do pokazania ich doświadczenia w filmie. To wrażenie świadczy chyba najlepiej o wartości przedsięwzięcia Hameli.Szansa na sukcesMocnym znakiem czasu na pewno jest też najstarszy film z całej listy. W "Jak to się robi" z 2006 roku Marcel Łoziński przyłapuje Piotra Tymochowicza na sprzedawaniu przyszłym politykom sprawdzonej metody na sukces: manipulacji. Łoziński nie musi się specjalnie gimnastykować, bo gwiazdor marketingu politycznego podsuwa mu haki na samego siebie z dumą i przyjemnością. Tymochowicz jest jak kreskówkowy czarny charakter, tylko że zupełnie na serio. Kocha kłamstwo, władzę oraz posłuch i ma tajną broń, którą wyciągnie w punkcie kulminacyjnym: telefon do Andrzeja Leppera. "Jak to się robi"Wszystko to w pięknych okolicznościach Polski u zarania akcesu do Unii, no i z punktem wyjścia, który mógł się ziścić tylko w tym konkretnym momencie dziejowym. Otóż obserwujemy tu casting na męża stanu zorganizowany według patentu z "Idola". Przed komisją stają tabuny młodych zdolnych, ale i tak zapamiętasz tych, którzy najefektowniej fałszują. Całość podkręca jeszcze tani, sensacyjny styl telewizyjnej produkcji Łozińskiego, dzięki czemu jego "od zera do Millera" ogląda się współcześnie jak wszystkie te filmy, o których mówisz: "dziś już takich nie robią".Kino superbohaterskie"Jak to się robi" było filmem o kłamaniu, "Komunia" Anny Zameckiej jest za to w całości o mówieniu prawdy. Tak rozumiem metaforyczny wymiar obecności głównego bohatera w świecie. Nikodem jest w spektrum autyzmu, trudno mu się odnaleźć w sztywnych ramach szkolnego wychowania, a do tego z natury jest szczery do bólu. Przy okazji premiery, dziewięć lat temu, sporo pisało się o jego siostrze, Oli – właściwie matce zastępczej, zmuszonej do opieki nad bratem i ojcem w dysfunkcyjnym domu. Pisano o niej słusznie, bo w swojej codziennej pracy opiekuńczej stawała się figurą niemal superbohaterską. Tyle tylko, że w filmie Zameckiej nie chodziło o ratowanie całego świata, ale o przygotowanie brata w spektrum do pierwszej komunii. "Komunia"Po latach widzę, że w omówieniach "Komunii" za mało uwagi poświęcono sprawczości Nikodema. Tymczasem jest on jedną z najciekawszych figur wywrotowca, jaką widziałem w rodzimym kinie. Z pozoru ksiądz i katecheta wygrywają w tym starciu, bo chłopak ostatecznie musi wykuć na blachę wszystkie zdrowaśki, przykazania i listę cnót. Ale bardziej niż rozwój duchowy przypomina to naukę recytacji. Dlatego "Komunię" położyłbym na tej samej półce dokumentów, co "Naukę" Emi Buchwald – jako kolejną opowieść o zderzeniu człowieka z instytucją wychowawczą. W obu przypadkach to dzieciaki obnażają jej niemoc. Nawet jeśli to nie ratowanie świata, to wolę oglądać na ekranie takich superbohaterów niż przypakowanych Avengersów.PodglądanieW oglądanym po latach filmie Zameckiej widzę jednak pewną ingerencję w dokumentowaną rzeczywistość, niektóre sytuacje zdają się sprowokowane przez reżyserkę. Sama twórczyni przyznaje zresztą, że tytułowa pierwsza komunia pewnie nie odbyłaby się na tym etapie życia Nikodema, gdyby nie sugestia reżyserki, żeby rodzina wróciła do przygotowań po tym, jak ksiądz odmówił chłopakowi sakramentu ze względu na "brak przygotowania duchowego". Reżyserska ingerencja nie jest niczym nadzwyczajnym w dokumentach. Robi się to, żeby wrócić do jakiejś emocji bohaterów, posunąć wydarzenia do przodu czy dotrzeć do prawdy, która inaczej musiałaby zamilknąć w sferze prywatnej. Cała sztuka polega na tym, żeby prowokować bez krzywdzenia bohaterów (to przypadek "Komunii" – rodzina weszła w proces, jakby pomysł wyszedł od nich samych) albo żeby działać na tyle sprytnie, że szwy nawet nie wyjdą na wierzch. To z kolei przypadek "Over the Limit" z 2017 roku. Marta Prus nakręciła wcześniej niesamowity krótki metraż, "Mów do mnie". Jego bohater, leczący się z uzależnienia od marihuany Krzysiek, w trakcie kręcenia wszedł z Prus w głębszą relację. Skończyło się romantycznym uczuciem z jego strony, a film o wychodzeniu z uzależnienia mimochodem stał się filmem o innym uzależnieniu – bohaterów od dokumentalistów. "Over the Limit"Może dlatego w "Over the Limit" reżyserka woli trzymać się na dystans wobec portretowanych osób. Jej relacja z morderczych treningów rosyjskiej gimnastyczki Margarity Mamun staje się, jakby przez osmozę, nieprzyjemna i dla widzów w kinie. To ten rodzaj nieprzyjemności, który pamiętam z oglądania przemocowej do granic musztry wojskowej w "Full Metal Jacket", z tym że w tym przypadku bez ani jednego komediowego oddechu i ze świadomością, że sprawa dotyczy prawdziwej kobiety. W wywiadach czytam, że jej trenerka była dumna ze swojego filmowego wizerunku bojowniczki o dobre imię ojczyzny, a na Wikipedii – że Mamun, dziś trzydziestoletnia, dała sobie spokój ze sportem tuż po doświadczeniach uwiecznionych w "Over the Limit". Ta świadomość to chyba jedyna rzecz, która w trakcie seansu pozwala choć raz odetchnąć z ulgą.Obok siebieDokumenty Zameckiej i Prus dobrze ogląda się w duecie – jako dwa przeciwstawne modele relacji twórczyń z bohaterami. Ale widzę w przeglądzie MDAG-u potencjał na jeszcze inne podwójne seanse. Po pierwsze: "21 x Nowy Jork" plus "Film balkonowy" – jako dwa osobne kolaże "prawd o wspólnocie". Jeden złożony z podłapanych w nowojorskim metrze osobliwości, drugi – z osobliwości podłapanych na chodniku Saskiej Kępy. Obaj twórcy będą się zarzekać, że to obrazy chwytające jakąś uniwersalność, nieodlatujące w kreację, ale ja wolę patrzeć na nie jak na dowód w innej sprawie. Dowód pokazujący, co może dokumentalista w obliczu podsuwanych mu świadectw. Piotr Stasik lepi z nich argument pod tytułem: Polacy i Amerykanie są na przeciwległych biegunach mentalnościowych. Z kolei Łoziński mówi na odwrót: Polacy są tak samo fajni i otwarci jak w tak zwanym wielkim świecie. Nie powiem, że któryś ma rację, ale faktem jest, że obaj mają do opowiedzenia przeciekawe historie. Dywagacje o prawdzie dokumentu dostajemy gdzieś na marginesie, do opcjonalnego przemyślenia według własnych potrzeb. "21 x Nowy Jork"Po drugie: "Królik po berlińsku" plus "Pociągi". I Bartosz Konopka z Piotrem Rosołowskim, i Maciej Drygas pracują na samych archiwach. Tym pierwszym dostaje się temat-złoty strzał, który jakby samoistnie układa się w efektowną metaforę (rzecz dotyczy codzienności dzikich królików pomiędzy murami oddzielającymi Berlin Zachodni od Wschodniego). Z kolei Drygas wymyśla jeszcze większą metaforę, i to na bazie materiałów, które w zasadzie mogą mówić wszystko i nic (chodzi o ujęcia pociągów wzięte z przeróżnych źródeł i dekad XX wieku). Imponujące – i szalenie ciekawe – jak z surowego, zastanego materiału można skleić filmy tak autorskie. Fragmenty zmontowanego przez Mateusza Romaszkana "Królika po berlińsku" i zmontowanych przez Rafała Listopada "Pociągów" wyglądają, jakby już w momencie powstania były zaprojektowane tak, żeby ktoś, kilkadziesiąt lat później, opowiedział nimi te i tylko te konkretne filmowe opowieści. "Symfonia fabryki Ursus"Po trzecie wreszcie: "Symfonia fabryki Ursus" i "Pianoforte". Jaśmina Wójcik nakręciła choreografię ciał i maszyn odtwarzających wyuczone ruchy z tytułowej upadłej fabryki, a Jakub Piątek obserwował uczestników i uczestniczki przedostatniego Konkursu Chopinowskiego. Jedno opowiada o niszczącym aspekcie transformacji ustrojowej, drugie – o nieludzkim wysiłku w imię sztuki. Tematy mieli więc zupełnie inne, ale w obu przypadkach powstały z tego filmy-doświadczenia, bardzo efektowne i po ludzku wzruszające spektakle ruchu i dźwięku. Umówmy się, ja nie z tych, co siedzą jak na szpilkach podczas konkursów pianistycznych, a tym bardziej nie myślałem, że kiedykolwiek wprowadzi mnie w euforię film o maszynach rolniczych. Cóż, miło zweryfikować swój sceptycyzm. Miło też największe emocje w kinie przeżywać – jakby na przekór – na filmach, które nie powstały z chęci zarobienia na dostarczeniu powtarzalnych produktów rozrywkowych, filmach z zasady skazanych na mniejszą widownię niż IMAX-owe blockbustery.Dawidy i GoliatyW czasach, gdy nie przebijesz pułapu choćby stu tysięcy widzów kinowych, dopóki twój dokument nie ma w nazwie ksywki tego czy innego influencera ("Budda. Dzieciak ‘98"; "Friz & Wersow. Miłość w czasach online") albo nie opowiada o Annie Przybylskiej ("Ania"), sukcesy kina dokumentalnego trzeba mierzyć inną miarą. Otwierające przegląd PISF-u i MDAG-u "Pianoforte" nie tylko jako pierwszy polski film w historii było nominowane do nagrody Emmy, ale też od razu postanowiło ją zgarnąć. "Królik po berlińsku" w 2010 roku otarł się z kolei o Oscara (pokonała go podnosząca na duchu, ale nieco naiwna "Muzyka Prudence"). Sukcesów pozostałej osiemnastki na europejskich festiwalach aż trudno się doliczyć: "Argentyńską lekcję" nagrodzono między innymi w Leipzig, "Komunię" – w Locarno. "Książę i dybuk" Elwiry Niewiery i Piotra Rosołowskiego zgarnął nagrodę w Wenecji, a "Pociągi" – aż dwie nagrody na ważnym festiwalu IDFA w Amsterdamie: Grand Prix w Konkursie Międzynarodowym i nagrodę za montaż. "Pociągi"Litanię można by ciągnąć, ale jak dla mnie wszystkie te sukcesy przyćmiewa ten, którego nie da się tak łatwo przekuć w nagłówki z prasy branżowej. Nie przekonam też do niego inaczej, niż zachęcając do sprawdzenia przeglądu samodzielnie. Otóż gdybym o stanie polskiego kina w XXI wieku wyrokował tylko na podstawie tych dwudziestu tytułów, musiałbym uznać, że dysponujemy jedną z najlepszych kinematografii świata. Nikt mi nie zapłacił, żebym napisał takie zdanie. Po prostu rodzime dokumenty nie podpadają pod docinki o mieliźnie tutejszego kina, nie potrzebują też taryfy ulgowej pod tytułem "dobre jak na polskie". Są dobre, bo są dobre, i zdaje się, że to nie przypadek, ale reguła.